Z Ukrainy uciekli przed wojną, nie mają gdzie wrócić, bo ich dom został zniszczony. Na szczęście w Polsce rodzina zastępcza znalazła spokój, ostoję i nadzieję na przyszłość. Rodzice i ich dziesięcioro dzieci mieszkają w Michałowie na Podlasiu.
Małżeństwo - Dymitryj i Natalia Romanenko - ma troje swoich dzieci i siedmioro przysposobionych.
Stworzyli dla nich rodzinę zastępczą. Najmłodsze z dzieci ma sześć lat, najstarsze chodzi do liceum i planuje studiować medycynę. - Jest dobrze, mam kolegów i koleżanki. Mam plany na przyszłość, chcę być lekarzem, iść na medycynę w Polsce - podkreśla najstarszy z synów państwa Romanenko.
Czytaj też: "Widać tęsknotę za domem. Robimy wszystko, żeby te dzieci mogły wrócić w szczęśliwe miejsce"
Nowy dom, nowe życie
Do ubiegłego roku wszyscy mieszkali w Słowiańsku w obwodzie donieckim. Gdy zaczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, każdy zapakował, co mógł do plecaka i wyruszyli do Polski. Zabrali ze sobą także kota i psa. Tu, dzięki Fundacji Mała Ojczyzna oraz gminie Michałów (Podlasie), znaleźli dom.
Maria Ancipiuk, przewodnicząca rady miejskiej w Michałowie i założycielka fundacji, wspomina, że na początku wojny otrzymała informację, że pomocy potrzebuje 12-osobowa rodzina z podopiecznymi domu dziecka. - Od razu z wielką radością zaprosiłam ich do tego mieszkania. Bardzo się z nimi zżyłam. Bardzo ich kocham, nie pozwolę, by ktoś ich skrzywdził - podkreśla pani Maria.
Zobacz też materiał "Faktów" TVN: Rodzina dwa razy musiała uciekać przed rosyjską agresją. Trafili teraz do Polski
Rodzina planowała wrócić na Ukrainę, gdy już będzie tam bezpiecznie, ale ich dom został doszczętnie zniszczony. Teraz nie mają dokąd wracać. Dzieci chodzą do szkół lub przedszkoli, rodzina radzi sobie z językiem polskim, a Dymitryj dostał pracę. W przyszłość patrzą z nadzieją.
- Jest trochę ciasno, ale bezpiecznie. Wiadomo, wszyscy razem. Bardzo dziękujemy wszystkim za pomoc, za schronienie, za ciszę - podkreśla Natalia Romanenko.
- Mam dużo koleżanek tutaj w szkole. Przyjechała z Anglii dziewczynka, będę do niej chodzić na dodatkowy polski - mówi jedna z córek państwa Romanenko. A druga dodaje: - Wszystko jest dobrze, mam kolegów, uczę się dobrze.
Przed wojną uciekali już wcześniej. "Przyrzekli sobie, że jeżeli wyjdzie z tego, to wezmą dzieci z domu dziecka"
Jak opowiadają, to nie był pierwszy raz, kiedy musieli uciekać. W 2014 roku, kiedy Rosja zaatakowała Krym, rodzina mieszkała na terenie Donieckiego Zagłębia Węglowego, gdzie kolejne miasta przejmowali separatyści. Dymitryj pracował wówczas w kopalni. W swoje 35. urodziny czekał na przystanku, aby dojechać do pracy. Wtedy zaczął się ostrzał moździerzowy. Mężczyzna został ciężko ranny. Dla wszystkich było cudem, że przeżył. - Jego życie wisiało na włosku. Przyrzekli sobie, że jeżeli wyjdzie z tego, to wezmą dzieci z domu dziecka. Tak też uczynili - opowiada Ancipiuk.
Czytaj też: Wojna w Ukrainie. Rok od rosyjskiej inwazji
Zaraz po tym, jak wyzdrowiał, rodzina postanowiła wyprowadzić się do Słowiańska i tam założyć rodzinny dom dziecka. Przygarnęli siedmioro dzieci i stworzyli im prawdziwy dom. Później z nimi ruszyli do Polski.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24