Pół roku po ujawnieniu afery związanej ze śmiercią Igora Stachowiaka we wrocławskim komisariacie, odwołani ze swoich stanowisk komendanci wojewódzkiej i miejskiej policji nadal byli zatrudnieni w jej szeregach, potem przeszli na emerytury. - Nie zachowali się honorowo - komentuje wiceminister MSWiA Jarosław Zieliński.
Jak udało się ustalić "Faktom" TVN, niemal całe kierownictwo dolnośląskiej policji stosowało różne uniki, aby nie odpowiedzieć dyscyplinarnie przed wewnętrzną komisją. Zarówno komendanci wojewódzki i miejski oraz ich zastępcy ani razu nie pojawili się na przesłuchaniach prowadzonych w ramach postępowania dyscyplinarnego.
- Między innymi przedstawiali wydane przez lekarzy zaświadczenia - tłumaczył młodszy inspektor Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji.
Dzięki tym zabiegom odwlekali przesłuchania, w wyniku czego, w końcu po trzech miesiącach postępowania zostały umorzone. Policjanci zostali zwolnieni, ale nie w trybie dyscyplinarnym, co oznacza, że nie będą mieli kłopotów z pobieraniem emerytury policyjnej.
Jeden z byłych komendantów wciąż jest zatrudniony w policji. Inny jeszcze przez rok będzie otrzymywał pełne wynagrodzenie.
Wiceminister: prawo wykorzystali dla siebie
We wtorek do tych doniesień odniósł się wiceszef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Jarosław Zieliński. Jak stwierdził, "czuje niesmak" w związku tymi ustaleniami.
- Prawo wykorzystali dla siebie i w tym sensie można to zaopiniować w ten sposób, że nie zachowali się honorowo. Bo honorowe podejście polegałoby na tym, żeby poddać się postępowaniu dyscyplinarnemu, jeżeli nie ma się sobie nic do zarzucenia, a na emeryturę odejść po udowodnieniu swojej ewentualnej niewinności - mówi w rozmowie z tvn24 wiceminister.
Śmierć w komisariacie
25-letni Igor Stachowiak został zatrzymany 15 maja 2016 r. na wrocławskim Rynku. Kilka godzin później mężczyzna zmarł. Reporter "Superwizjera" TVN dotarł do nagrań i informacji pokazujących, jak wyglądała policyjna interwencja. Na nagraniach z paralizatora widać leżącego na podłodze toalety mężczyznę. Jest skuty kajdankami i rażony paralizatorem.
W czerwcu 2017 r. pracę w policji zakończyli czterej policjanci, którzy zatrzymywali mężczyznę. - W policji rozstano się z nimi na miękko, wykorzystując przepis mówiący o "ważnym interesie służby". To pozwoliło zakończyć wszczęte również wobec nich postępowania dyscyplinarne, które mogły zakończyć się dla nich dyscyplinarnym wyrzuceniem z pracy - uważa informator "Gazety Wyborczej".
Na początku września, byli już funkcjonariusze, usłyszeli prokuratorskie zarzuty przekroczenia uprawnień i znęcania się nad Stachowiakiem.
Zdaniem śledczych działanie policjantów "nie ma związku przyczynowego" ze śmiercią mężczyzny. - W ocenie biegłych ani zastosowanie wobec Igora Stachowiaka chwytów obezwładniających, ani rażenie go taserem, nie mogło bezpośrednio doprowadzić do jego śmierci - poinformowała Ewa Bialik z Prokuratury Krajowej.
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: tvn24