Po tym jak ujawniliśmy historię profesora, który dawał studentom zaliczenie żądając w zamian od nich kupna jego książki, sprawa wykładowcy zostanie poruszona na posiedzeniu Rady Naukowej Instytutu Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Żadne decyzje nie zapadną, bo rada nie ma takich kompetencji. Jednak rektor skierował już sprawę do rzecznika ds. dyscyplinarnych, a więc oficjalnie rzecznik może się nią zająć. Jeśli ten uzna, że profesor rzeczywiście dopuścił się nadużyć, sprawa zostanie oddana do komisji ds. dyscyplinarnych i dopiero komisja podejmie jakiekolwiek decyzje wiążące – tłumaczy dr Jacek Przygodzki, rzecznik Uniwersytetu Wrocławskiego. Wszystko może potrwać kilka dni, ale niewykluczone, że przeciągnie się do kilku tygodni.
We wtorek TVN24 ujawniła nagranie z ukrytej kamery, na którym słychać jak profesor Uniwersytetu Wrocławskiego otwarcie przyznaje, że studenci chcąc zdać egzamin muszą kupić jego książkę, dzięki czemu zwiększy się jej sprzedaż.
- Chce mieć pani bardzo łatwy sposób zdania egzaminu? Kupuje pani książkę – mówił profesor wydziału prawa w rozmowie z reporterką TVN24 udającą studentkę.
Imienna dedykacja
Z informacji przekazanych nam przez studentów wynika, że takie zasady wykładowca stosował od lat. Rocznie jego książkę musiało kupować 140-150 studentów. Nie mogli jej kserować ani wzajemnie sobie pożyczać. Każdy musiał przyjść na egzamin ze swoją książką, w której profesor wpisywał imienną dedykację, tak by nie było wątpliwości do kogo ona należy.
Zmarnowany rok
Jak się okazało, o zasadach egzaminu stosowanych przez profesora uczelnia wiedziała już w zeszłym roku. Dziekanat zawiadomili studenci, jednak profesor nie poniósł żadnych konsekwencji.
- W zeszłym roku dziekan poprosił profesora o zmianę sposobu przeprowadzania egzaminu, na pisemny, ale widać, że i z tym profesor sobie poradził – mówił we wtorek dr Jacek Przygodzki, rzecznik Uniwersytetu Wrocławskiego.
Autor: ansa / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Wikiepdia, CC-BY-SA | JacobJ