- Gdyby nie wyjaśnienia skazanego jest wielce prawdopodobne, że do wyjaśnienia tej tragedii nigdy by nie doszło - mówi prokurator prowadzący sprawę śmierci montera anten, którego w 2001 roku zabiła bomba na dachu wrocławskiego wieżowca. Pierwszy z oskarżonych mężczyzn został uznany za winnego. Prokurator wnioskował o nadzwyczajne złagodzenie kary. Witold M. został skazany na 5 lat w zawieszeniu na 10 lat, musi też zapłacić 100 tys. złotych nawiązki na rzecz żony zmarłego.
Witold M. oskarżony był o to, że "w okresie od 2000 do 2001 roku posiadał bez wymaganego zezwolenia przyrząd wybuchowy, który na jego polecenie został ukryty przez inną osobę na dachu budynku wielorodzinnego we Wrocławiu". Swoim działaniem M. "sprowadzał bezpośrednie niebezpieczeństwo zagrażające zdrowiu lub życiu wielu osób, mającego postać eksplozji, w którym śmierć poniósł Zbigniew N.".
Prokurator wystąpił o nadzwyczajne złagodzenie kary
Do eksplozji na dachu wieżowca przy ulicy Bulwar Ikara doszło 5 stycznia 2001 roku. Dwóch monterów miało przeprowadzić tam konserwację anten zbiorczych. Zobaczyli porzuconą na dachu reklamówkę. Jeden z mężczyzn wyciągnął urządzenie z torby. Wtedy doszło do eksplozji. 40-latek zginął na miejscu.
Przez kilkanaście lat śledczym nie udawało się rozwiązać sprawy. Jak mówili wszystko przez zmowę milczenia. Ta jednak została przerwana przez Witolda M., którego sprawę rozpatrywał w poniedziałek wrocławski sąd.
- Gdyby nie wyjaśnienia skazanego jest wielce prawdopodobne, że do wyjaśnienia tej tragedii nigdy by nie doszło. Ten wyrok jest konsekwencją tego, że oskarżony w toku postępowania przygotowawczego składał wyjaśnienia, które pozwoliły wyjaśnić historię tego zdarzenia. Musieliśmy zastosować wobec niego treść przepisu o nadzwyczajnym złagodzeniu kary - wyjaśnia Dariusz Sobieski z Prokuratury Krajowej we Wrocławiu.
Oskarżony: rozumiem, czuję i znam bezmiar smutku
Obrońca oskarżonego na sali sądowej odczytała list skierowany do żony ofiary. "Proszę uwierzyć, że rozumiem, czuję i znam bezmiar smutku, bólu i cierpienia spowodowany utratą osoby kochanej. Żyję i będę żył ze świadomością bycia sprawcą tej tragedii. Chociaż nie jestem bezpośrednim sprawcą, ale jednak zawsze sprawcą" - mecenas czytała słowa napisane przez M. A żona mężczyzny, który 16 lat temu zginął na dachu w rozmowie z dziennikarzami przyznawała: psychicznie i fizycznie my sobie z synem po dziś dzień nie możemy poradzić.
Sąd uznał, że M. jest winny zarzucanego mu czynu. Skazał mężczyznę na 5 lat więzienia w zawieszeniu na 10 lat. Oskarżony ma też zapłacić 100 tys. złotych nawiązki żonie ofiary.
Za spowodowanie śmierci 40-letniego montera odpowiedzieć przed sądem mają jeszcze Wiesław B., który zamówił stworzenie urządzenia wybuchowego u M. i Macieja A., który został poproszony przez M. o jego przechowanie.
Wyrok zapadł przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24