Decyzja prokuratorów o umorzeniu śledztwa ws. wypadku nastoletniej Wiktorii była słuszna - tak uznał sąd garnizonowy we Wrocławiu. Ponad rok temu na głowę dziewczyny spadła skrzynka i kable zerwane przez przejeżdżający ulicą wojskowy konwój. Wyrok jest prawomocny.
W poniedziałek sąd garnizonowy we Wrocławiu nie miał wątpliwości. - Sąd potwierdził słuszność wcześniejszej decyzji prokuratorów i utrzymał w mocy postanowienie o umorzeniu śledztwa - relacjonował reporter TVN24 Tomasz Mildyn. Śledczy w zachowaniu żołnierzy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa. Co do tego, że doszło do wypadku nikt nie ma wątpliwości. Tragedię nastoletniej Wiktorii uchwyciły kamery monitoringu.
Decyzja wrocławskiego sądu kończy postępowanie karne. Wyrok jest prawomocny. W tej sprawie toczy się także proces cywilny w którym rodzina domaga się odszkodowania.
"My jechaliśmy, a ja zahaczyłem"
Na decyzji sądu suchej nitki nie pozostawia matka Wiktorii. - Dla mnie to skandal. Prawie 2 lata walczymy o sprawiedliwość, ale widocznie taką mamy sprawiedliwość w naszym kraju - mówi rozgoryczona Justyna Jończyk, mama nastolatki.
Na rozprawie pojawił się kierowca ciężarówki, która zahaczyła o kable. - Jest mi bardzo przykro. Przepraszam - stwierdził mężczyzna. Czy sądzi, że w tej sprawie winę ponosi wojsko? - Fakt jest faktem, że to my jechaliśmy, a ja zahaczyłem. Jednak gdyby było tak jak powinno być, to by do tego nie doszło - uważa kierowca.
"Wyglądała jak z horroru"
Do wypadku doszło pod koniec 2013 roku w Czerwieńsku. Nastolatka razem ze swoją koleżanką szła chodnikiem. Z naprzeciwka jechała kolumna wojskowych aut. Jedno z nich zahaczyło o wiszące nad ulicą kable. Te i ciężka skrzynka zostały zerwane i spadły dziewczynie na głowę. Na miejsce ratowników wezwała pracownica pobliskiego sklepu.
Kolumna wojskowych nawet nie zwolniła. - Ona wyglądała jak z horroru. Krew leciała jej z głowy, kapała z ucha, cała była zalana - relacjonowała kobieta.
Wiktoria trafiła na stół operacyjny. Tam lekarze zaszyli jej rozcięcie prowadzące aż do czaszki. Założona jej kilkanaście szwów. Ponad rok po wypadku dziewczyna wciąż się leczy.
"Prokurator nie przypuszczał"
Sprawą od razu zajęła się prokuratura. Jednak po miesiącu postępowanie umorzono. Nie znaleziono winnego. Po reportażu na tvn24.pl śledczy postanowili raz jeszcze przyjrzeć się sprawie. - Prokurator nie przypuszczał, że to zdarzenie może mieć tak znaczny wpływ na zdrowie dziewczynki w okresie późniejszym, stąd to nieporozumienie - tłumaczył Grzegorz Szklarz z prokuratury okręgowej w Zielonej Górze.
"Dopełniliśmy wszystkich procedur"
Tymczasem wojskowi mieli swoją wersję wydarzeń. - Jedynym odpowiedzialnym za tę tragedię jest osoba, która samowolnie zawiesiła kable nad ulicą. My dopełniliśmy wszystkich procedur, żeby przemarsz wojsk odbył się zgodnie z przepisami. Współczujemy dziewczynce, ale nie czujemy się winni - mówił w marcu ubiegłego roku mjr Mariusz Urbański z IV Zielonogórskiego Pułku Przeciwlotniczego w Czerwieńsku.
Dlaczego? Jak tłumaczył wojskowy "żołnierze patrzyli na drogę, na przewody, które spadły". Jednak jego zdaniem dziewczynek nikt nie zauważył, bo te oddaliły się z miejsca wypadku. Nastolatki twierdzą, że wołały o pomoc. Żołnierze, że tego wołania nie było.
Do wypadku doszło w Czerwieńsku:
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: tam / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław