Pogotowie, policja i straż pożarna uczestniczyły w akcji po telefonie 34-letniego mieszkańca Lubina (woj. dolnośląskie). Na miejscu okazało się, że mężczyzna wcale nie potrzebuje pomocy. Za fałszywy alarm czeka go teraz kara.
Dyspozytor pogotowia ratunkowego odebrał zgłoszenie od 34-latka. - Twierdził, że drętwieją mu nogi i że potrzebuje natychmiastowej pomocy. Zespół pogotowia ruszył do akcji, ale nie mógł dostać się do mieszkania - relacjonuje asp. sztab. Jan Pociecha z lubińskiej policji.
Na pomoc wezwano policjantów. Im także nie udało się wejść do środka.
W sukurs przyszli strażacy, którzy wyważyli drzwi. W środku nikogo nie było. Dopiero po chwili do zdumionych ratowników podszedł mężczyzna, który z ukrycia obserwował ich wysiłki. - Tłumaczył, że chciał sprawdzić, jak szybko działają służby - podaje Pociecha.
Koszty? Nawet kilka tysięcy złotych
Mężczyzna dostał mandat w wysokości 500 złotych. Akcja ratunkowa kosztowała służby dużo więcej.
- Licząc użycie radiowozu, karetki, wozu strażackiego, a także godzinę pracy funkcjonariuszy, koszty paliwa i zużycia sprzętu, to wychodzi kilka tysięcy złotych - szacuje policjant. I dodaje, że służby mogą wystąpić o zwrot kosztów akcji, a jeśli mężczyzna nie przyjąłby mandatu, czekałoby go postępowanie sądowe.
Blokują linię, która ratuje życie
Tylko w ubiegłym roku na telefon alarmowy w Lubinie 80 tys. razy dzwoniono z błahymi zgłoszeniami.
- Mamy coraz więcej takich bezsensownych zgłoszeń. Przez to blokowany jest numer alarmowy. Oczywiście jeśli ktoś pomyli się w tzw. dobrej wierze, to nie wyciągniemy żadnych konsekwencji. W tym przypadku mieliśmy do czynienia ze złośliwością - uważa Pociecha.
Fałszywe zgłoszenie odebrali medycy z Lubina:
Autor: tam/lulu / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock