Dziennikarze "Gazety Wyborczej" oraz "Nowej Gazety Trzebnickiej" opublikowali nagranie, które ma dowodzić, że Anna Morawiecka, siostra premiera Mateusza Morawieckiego, była zatrudniona na fikcyjnym etacie w Urzędzie Miejskim w Trzebnicy. Nagranie przeczy już raz zmienionej wersji, podawanej przez tamtejszy magistrat, jakoby Morawiecka pracowała w Wydziale Pozyskiwania Funduszy. Burmistrz Trzebnicy Marek Długozima uważa, że film ukazuje nieprawdziwe informacje i jest zmanipulowany.
24 kwietnia dziennikarze "Gazety Wyborczej oraz "Nowej Gazety Trzebnickiej" opublikowali wyniki dziennikarskiego śledztwa dotyczącego zatrudnienia Anny Morawieckiej w trzebnickim urzędzie. "W kwietniu i maju 2019 r. była to umowa-zlecenie, a od 3 czerwca do końca 2019 r. etat - 'pomoc administracyjna' w urzędzie miejskim" - informowały gazety.
Z artykułu dowiedzieliśmy się, że siostra premiera dostawała w urzędzie 3305 złotych brutto, czyli około 2,4 tys. złotych miesięcznie. W tym samym czasie Anna Morawiecka była wicedyrektorką Wrocławskiego Domu Literatury. Praca w Trzebnicy miała być utrzymywana w tajemnicy. O zatrudnieniu mieli nie wiedzieć między innymi miejscowi radni. Pytany o sprawę burmistrz - jak przekazują dziennikarze - "przez kilka miesięcy milczał, albo kręcił w tej sprawie".
Anna Morawiecka odpowiedziała w mediach społecznościowych
Na jakiej podstawie dziennikarze twierdzili, że Morawiecka pracowała na "fikcyjnym etacie"? Informatorzy autorów tekstu nie widzieli siostry premiera w pracy. Nie było jej na listach obecności. Jako zatrudniającą ją komórkę urząd wskazał w mailu Referat Kultury i Sportu, który w ogóle nie istniał, kiedy zaczynała pracę, a utworzony został dopiero po kilku miesiącach.
Anna Morawiecka odniosła się do publikacji jeszcze tego samego dnia. "Z całą stanowczością oświadczam, że jest to oszczerstwo i pomówienie. Wielokrotnie mówiłam o swojej pracy w Trzebnicy i nigdy tego faktu nie ukrywałam. Trudno jednak udowadniać, że się robiło rzeczy, których KTOŚ NIE WIDZIAŁ i nie chce zobaczyć" - napisała na Facebooku. Wymieniła też "kilka spraw", którymi zajmowała się podczas pracy w urzędzie miejskim i zapowiedziała, że w związku z artykułem wystąpi na drogę sądową.
Wizyta z kamerą w urzędzie
Trzy dni po publikacji tekstu Urząd Miejski w Trzebnicy prostował podane przez siebie informacje. W nowej wersji to nie Referat Kultury i Sportu miał być miejscem pracy Morawieckiej, a Wydział Pozyskiwania Funduszy. Taki wariant podtrzymywał tydzień później (4 maja) burmistrz Trzebnicy na swoim profilu facebookowym.
W poniedziałek 8 maja "Gazeta Wyborcza" i "Nowa Gazeta Trzebnicka" opublikowały kolejny wspólny artykuł, tym razem wzbogacony o niepublikowane wcześniej nagranie z października 2020 roku, autorstwa dziennikarza i redaktora naczelnego "NGT" Daniela Długosza, który wszedł z kamerą do urzędu.
Prawie czterominutowe nagranie rozpoczyna się pytaniem Długosza do burmistrza Długozimy, dotyczącym warunków zatrudnienia Anny Morawieckiej. Samorządowiec spokojnym krokiem oddala się do swojego gabinetu i zatrzaskuje drzwi, nie udzielając odpowiedzi.
Chwilę później Daniel Długosz trafia na pierwsze piętro urzędu, gdzie swoje pokoje ma Wydział Pozyskiwania Funduszy. W środku zastaje naczelnika wydziału, który na zadawane pytania o Annę Morawiecką przyznaje, że w urzędzie widział ją "może raz", a o tym, że miałaby w nim pracować, to "nic nie wie".
- Pani Anna Morawiecka zatrudnienie otrzymała w czerwcu 2019 roku - mówi dziennikarz.
- W czerwcu 2019 roku. Powiem tak. Nie wiem nic na ten temat. (...)Tu, na pewno w tych pokojach, gdzie przebywamy, na pewno jej nie było - odpowiada urzędnik, a jego słowa chwilę później potwierdzają pracownice wydziału siedzące w sąsiednim pokoju.
Burmistrz zarzuca manipulację
W poniedziałek po południu do nagrania odniósł się w mediach społecznościowych burmistrz Trzebnicy. Marek Długozima napisał, że czuje się "w obowiązku sprostować zawarte w nim nieprawdziwe informacje oraz wykazać jego celową i rażącą manipulację utworzoną na kanwie wyrwanych z kontekstu informacji".
Samorządowiec ocenił, że rozmowa dziennikarza "NGT" z naczelnikiem Wydziału Pozyskiwania Funduszy jest "wyrwana z kontekstu" i "nie przesądza w żaden sposób, że Pani Anna nie pracowała w Urzędzie".
"W związku z planowanym wcześniej i sygnalizowanym mi jako pracodawcy długoterminowym urlopem zdrowotnym naczelnika, zdecydowałem, by osobą koordynującą pracę Pani Anny Morawieckiej był zastępca naczelnika. Nie informowałem o mojej decyzji naczelnika, ponieważ jak wspomniałem wcześniej – szykował się już do rozpoczęcia długoterminowego urlopu zdrowotnego, a okres ten był poprzedzany dodatkowo jego urlopami wypoczynkowymi. Dlatego też naczelnik odpowiedział, że nie wie nic o pracy Pani Anny Morawieckiej w Wydziale Pozyskiwania Funduszy" - wyjaśnia Długozima. I zwraca uwagę na fragment nagrania, w którym naczelnik potwierdza, że widział Annę Morawiecką w urzędzie.
Burmistrz zaznacza, że dalszą część nagrania, w której dziennikarz pyta o sprawę pracujące w tym samym wydziale urzędniczki, wyciszono. Redaktor naczelny "NGT" tłumaczy ten zabieg troską o ochronę danych wrażliwych urzędniczek. Jednak według samorządowca ten fragment został zmanipulowany, "jedna z pracownic poinformowała go (dziennikarza - red.) bowiem, że przebywała w tym czasie na urlopie macierzyńskim, a druga poinformowała, że nie pracowała jeszcze wówczas w urzędzie".
Długozima podkreślił jednocześnie, że Referat Kultury i Sportu został początkowo wskazany jako miejsce pracy siostry premiera przez pomyłkę urzędnika odpowiedzialnego za udzielanie informacji publicznej. "Pomyłka ta została sprostowana i do informacji publicznej trafiła już poprawiona odpowiedź" - dodał.
"Na końcu wyjaśnić należy, że praca Pani Anny Morawieckiej miała charakter zadaniowy i co najważniejsze – przyniosła realne i wymierne efekty w postaci przygotowania wniosku pozwalającego na uzyskanie dofinansowania z NFOŚ na wykonanie odwiertu wód termalnych przy ul. Czereśniowej" - napisał samorządowiec. "Ataki na mnie i Panią Annę Morawiecką (...) mają w mojej ocenie tylko i wyłącznie charakter polityczny z uwagi na zbliżające się wybory parlamentarne, a po nich – samorządowe". Powtórzył przy tym swoją zapowiedź, że sprawę skieruje do sądu.
Śledztwo w Opolu
Fakt, że Anna Morawiecka pracowała w Trzebnicy, miał wyjść na jaw przypadkiem w 2019 r., kiedy do ratusza weszli funkcjonariusze policji z wydziału do spraw walki z korupcją. W 2021 r. zabezpieczone zostały komputery i dokumenty, a jedna z urzędniczek usłyszała zarzuty dotyczące przekroczenia uprawnień. Według nieoficjalnych informacji "Gazety Wyborczej" zarzuty miał usłyszeć też sam burmistrz Trzebnicy, ale - jak przekazują autorzy artykułu - śledztwo zostało przekazane z Wrocławia do Opola, a wcześniejszy referent został zdegradowany.
Zwróciliśmy się z pytaniami do rzecznika Prokuratury Okręgowej w Opolu o postępy w śledztwie i o ewentualne włączenie do niego wątku zatrudnienia Anny Morawieckiej w trzebnickim urzędzie w związku z doniesieniami medialnymi.
- Jeśli dobrze pamiętam, śledztwo trafiło do nas pod koniec minionego roku. To jest kilkadziesiąt tomów akt i materiałów, z którymi prokurator zapoznawał się dwa miesiące. Jeśli chodzi o zakres podmiotowy, to nic się nie zmieniło, śledztwo jest w takim stanie, w jakim je otrzymaliśmy - mówi Stanisław Bar.
- Natomiast jeśli chodzi o doniesienia pojawiające się w prasie - media prowadzą własne śledztwo, a my wykonujemy swoją pracę. Jeśli prokurator stwierdzi, że doszło do nieprawidłowości, nie jest wykluczone, że wątek ten zostanie włączony do postępowania - dodaje rzecznik opolskiej prokuratury.
Źródło: Gazeta Wyborcza, Nowa Gazeta Trzebnicka, tvn24.pl