Do domu często wracał "wcięty". Awantury były na porządku dziennym. Nagle wszystko ustało, bo Zenon K. zniknął bez śladu. Dopiero po trzech latach okazało się, że wbrew słowom swojej konkubiny, nigdy ze wsi nie wyjechał. Z rozłupaną czaszką leżał kilka metrów pod ziemią, kilkaset metrów od swojego domu. Za zabójstwo wyrok 25 lat więzienia usłyszał sąsiad denata. Za tuszowanie sprawy skazane zostały także cztery inne osoby.
Witostowice to malutka wieś w południowo-zachodniej części Dolnego Śląska. Mieszka tam niespełna 300 osób, wszyscy się znają.
Emerytowany policjant, 56-letni Zenon K. mieszkał w Witostowicach ze swoją konkubiną, 46-letnią dziś Urszulą B., a także jej dorosłą córką z poprzedniego związku. Para miała również dwóch małoletnich synów.
W domu się nie przelewało. Aby utrzymać rodzinę, K. pracował dorywczo. Nie wylewał za kołnierz. Kiedy dochodziło do awantur, jego konkubina nie dzwoniła po policję. Miała w zwyczaju zwracać się o pomoc do sąsiada, znajomego swojej córki. Wszyscy na wsi czuli do niego respekt. Marcin K. sam zaprowadzał porządek.
- To był młody chłopak. Kilkanaście lat młodszy od Urszuli B. Wiele razy przychodził do nich do domu i starał się uspokoić Zenona K. - przyznaje Tomasz Orepuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.
Jednak 19 lipca 2014 roku sprawy przybrały drastyczny obrót.
Mord
Zenon K. po powrocie z pracy znów był agresywny. Wszczął kolejną awanturę. Konkubina, swoim zwyczajem, zadzwoniła do Marcina K. z prośbą o pomoc. Mężczyzna przyszedł i już w domu zaczął bić 56-latka. Potem wyciągnął go na łąkę. Dzieła dopełnił łopatą uderzał raz po raz po głowie. Zenon K. zakończył swój żywot z roztrzaskaną czaszką.
Kilka godzin później razem ze swoim znajomym Grzegorzem L. ukrył zwłoki w kilkumetrowym dole w lesie, z dala od zabudowań.
Śledztwo
Więcej we wsi Zenona K. już nie widziano. Urszula B. utrzymywała, że po kolejnej kłótni jej konkubent wyszedł z domu i już nie wrócił. Nie zgłosiła jego zaginięcia. Nikogo też specjalnie to nie obeszło. Oprócz siostry denata, mieszkającej w Oławie. Dopiero ona po kilku miesiącach złożyła doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.
Tyle że śledztwo było niezwykle trudne. Owszem, mężczyzna zaginął, ale nie było ciała. Brakowało mocnych dowodów, nie było podstaw, aby kogokolwiek zatrzymać. Sprawa stała w miejscu.
W tym czasie pani Grażyna, siostra Zenona K., prowadziła własne śledztwo. Wynajęła detektywa, chodziła do telewizji, a nawet do jasnowidza. Na nic się to zdało. Również prokuratura umorzyła sprawę. Wszystko wskazywało na to, że brutalne zdarzenia z Witostowic nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Nadzieja
Kobieta jednak nie zamierzała się poddać. Złożyła zażalenie na umorzenie. Prokurator stwierdził, że jej argumenty są zasadne, dlatego przekazał sprawę do Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. Większa jednostka, większe możliwości i w końcu jakiś promyk nadziei na rozwikłanie zagadki. Tym bardziej że za ponowną analizę zebranych wcześniej do sprawy materiałów zabrali się specjaliści z dolnośląskiego "archiwum X".
Policjanci raz jeszcze przesłuchali świadków. Dzięki "działaniom operacyjnym", o których szczegółowo prokuratura się nie wypowiada, udało im się obalić wersję, jakoby Zenon K. wyszedł z domu i nigdy do niego nie wrócił. Po trzech latach od zaginięcia Zenona K. doszło do pierwszych zatrzymań.
Przełom
Kluczowe okazały się zeznania Agaty B., 22-letniej dzisiaj pasierbicy zamordowanego mężczyzny. To jej jako pierwszej wyrwało się coś o awanturze w domu w dzień morderstwa. Potem jej matka, ciągnięta za język, szerzej opisała awanturę, nie mówiąc jednak nic na temat morderstwa. Ale te zeznania wraz z zebranymi dowodami doprowadziły śledczych do przebywającego za granicą Tomasza M., który wiedział o zbrodni. Swoją wiedzę przekazał prokuraturze.
Tak dochodzimy do końca łańcucha powiązań. Na jego końcu są Grzegorz L. i Marcin K. Ten pierwszy, po kilku latach nieobecności, wrócił do Witostowic. Tym razem w asyście policji. Przeprowadzono z nim wizję lokalną. Mężczyzna precyzyjnie wskazał miejsce zakopania zwłok. Ostrożnie zagłębiono się w ziemię. Śledczy znaleźli to, czego tak długo szukali - ludzki szkielet.
Od razu było niemal pewne, że to szczątki Zenona K. Pewność śledczy mieli dopiero po badaniach DNA. Pobrano materiał biologiczny od żyjącej matki pokrzywdzonego i porównano go z materiałem genetycznym wyodrębnionym z odkopanych kości. Pasował.
Wyrok
Ostatecznie przed sądem stanęło pięć osób. Głównym oskarżonym był 32-letni Marcin K. Cały materiał dowodowy i wszystkie zeznania istotnych dla sprawy świadków właśnie jego wskazywały jako sprawcę morderstwa. Na ławie oskarżonych zasiadły jeszcze cztery inne osoby, które mniej lub bardziej przyczyniły się do tuszowania zbrodni.
Marcin K. został skazany na 25 lat więzienia. Sąd nałożył na niego również karę majątkową na rzecz rodziny pokrzywdzonego - 100 tys. złotych dla matki i 50 tys. złotych dla siostry.
Grzegorz L., który pomagał ukrywać zwłoki, został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata.
Tomasz M., który wiedział o zabójstwie i miejscu ukrycia zwłok od samego Marcina K., ale nie powiadomił o tym organów ścigania, skazany został na osiem miesięcy więzienia.
Urszula B. (a właściwie obecnie już D., ponieważ ponownie wyszła za mąż), konkubina pokrzywdzonego, za zacieranie śladów przestępstwa i składanie fałszywych zeznań została skazana na karę ośmiu lat więzienia.
Agata B., za zacieranie śladów przestępstwa i składanie fałszywych zeznań, skazana została na pół roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Wszyscy, za wyjątkiem głównego oskarżonego, przyznali się do zarzucanych im czynów. Marcin K. na samym końcu przyznał się do składania fałszywych zeznań. Ale do zabójstwa nigdy. Mimo to na ostatniej rozprawie przeprosił matkę oraz siostrę Zenona K. Wyrok jest nieprawomocny.
Autor: ib//ec / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock