Sześć lat temu na autostradzie A4 doszło do karambolu. Po zderzeniu 10 pojazdów w okolicach Wądroża Wielkiego(woj. dolnośląskie) wezwano śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Nagle pogoda się załamała i helikopter się rozbił. Zginęli wtedy dwaj członkowie załogi, przeżył tylko lekarz Andrzej Nabzdyk.
17 lutego 2009 roku kwadrans po 7 rano dochodzi do karambolu na A4. Zderzyły się dwa busy, dwie ciężarówki i sześć samochodów osobowych. 9 osób jest lekko rannych. Dziesiąta poszkodowana to kobieta w ciąży. Z obawy o płód zapada decyzja o przetransportowaniu ciężarnej do szpitala śmigłowcem. O 7:48 ratownicy otrzymują zgłoszenie od jednego z członków załogi Lotniczego Pogotowia Ratowniczego, że helikopter się rozbił.
- Jak wylatywaliśmy z bazy była piękna pogoda. Dwadzieścia minut później byliśmy w chmurze konsystencji śmietany. Nie widzieliśmy nic, aż nagle przed szybą pojawiła się gałąź. Krzyknąłem "uważaj!", usłyszałem zgrzyt blachy i nastała ciemność z której wyrwał mnie telefon od przełożonego - opowiada ocalały z katastrofy lekarz Andrzej Nabzdyk. - Jak się później okazało, uratował mnie odruchowy manewr pilota - dodaje.
Załamanie pogody
Maszyna LPR rozbiła się podczas obfitych opadów śniegu, w gęstej mgle, która ograniczała widoczność do dziesięciu metrów. Ze względu na te warunki pilot musiał co chwilę obniżać lot, aż w końcu podjął decyzję że zawraca. Wtedy doszło do katastrofy. W momencie wypadku poruszał się z prędkością ponad 150 km/h. Szczątki śmigłowca zostały rozrzucone w promieniu kilkudziesięciu metrów od miejsca katastrofy. Kiedy załoga wylatywała z Wrocławia świeciło słońce. Śnieżyca przyszła nagle.
- Pracuję w zawodzie od 33 lat. Widziałem wiele wypadków, z którymi stykam się niemal każdego dnia. To jest jeden z tych, które zapamiętuje się na całe życie. To bezmiar tragedii, śmierć dwóch członków załogi i mój ciężko ranny przyjaciel Andrzej Nabzydk. Jadąc tam obawialiśmy się najgorszego - wspomina Wojciech Kopacki, koordynator medyczny wojewódzkiej komendy straży pożarnej, który jako pierwszy pojawił się na miejscu wypadku. - Uratowało go zimno. Inaczej wykrwawiłby się przed naszym przyjazdem - dodaje.
90 minut poszukiwań
Ratownicy poszukujący wraku śmigłowca, nie mieli łatwego zadania. Cały czas była gęsta mgła i padał śnieg. Postawiono na nogi 120 strażaków i 100 policjantów. Z powietrza szczątków wypatrywały 3 helikoptery. Próbowano namierzyć sygnał z telefonu lekarza Andrzeja Nabzdyka, jednak najbliższy odbiornik znajdował się kilka kilometrów od miejsca wypadku, co powiększało teren poszukiwań.
- Andrzej nie był w stanie zidentyfikować miejsca w którym się znajdował. Był przytomny, ale widział nad sobą tylko gałęzie. Szukało go mnóstwo ludzi. Do odnalezienia miejsca przyczynił się ciąg przypadków. Wrak od strony autostrady był zakryty zagajnikiem, a od strony pobliskiej wioski wzniesieniem. W końcu mieszkańcy jednak go wypatrzyli - mówi Kopacki. - To były poszukiwania po omacku, we mgle, nie wiedzieliśmy gdzie szukać. W efekcie odnalezienie maszyny zajęło nam 1,5 godziny - dodaje. Śmigłowiec rozbił się niedaleko miejscowości Jarostów.
Rehabilitacja
W katastrofie zginęli pilot Janusz Cygański i ratownik medyczny Czesław Buśko. Ciężko rannego do szpitala przewieziono lekarza Andrzeja Nabzdyka. Niestety, nie udało się uratować jego nogi. Nowoczesną protezę ufundowało mu Ministerstwo Zdrowia. Dzięki czemu mógł wrócić do normalnego życia i pracy. Droga do tego nie była jednak łatwa.
- Moja rehabilitacja zaczęła się tak naprawdę po odzyskaniu przytomności na oddziale intensywnej terapii. Wyciskałem z siebie wszystkie siły zmuszając się do ruchu. W efekcie już cztery miesiące po wypadku chciałem wejść na Tarnicę(1346 m.n.p.m.) w Bieszczadach. Odwiodła mnie od tego kiepska pogoda - z uśmiechem mówi Andrzej Nabzdyk.
Dziś lekarz codziennie pokonuje minimum 5 km, co jest jego naturalnym treningiem pozwalającym mu utrzymać się na nogach. Pracuje na szpitalnym oddziale ratunkowym w wojskowym szpitalu przy ulicy Weigla. - Kiedyś myślałem, że żyję intensywnie. Paradoksalnie dopiero po wypadku tak zacząłem żyć - wyznaje Nabzdyk
Wspomnienia
- Rzadko rozmawiamy z Andrzejem o tamtym wypadku. To nic przyjemnego. Cieszyłem się, że jako pierwszy wtedy dotarłem do swojego przyjaciela. Niewiele mu wtedy pomogłem, ale miałem nadzieję, że moja obecność dodała mu sił - wspomina Wojciech Kopacki.
- Nie pamiętam wszystkiego z wypadku. W szpitalu cały czas te wszystkie obrazy chodziły mi po głowie. Jeszcze wtedy miałem wrażenie, że to sen. Te wspomnienia będą mi towarzyszyć całe życie. Przychodzą na myśl w najmniej oczekiwanych momentach. Po prostu trzeba nauczyć się z tym żyć - mówi Andrzej Nabzdyk.
17 lutego mija 6 rocznica katastrofy śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego pod Jarostowem. W katastrofie zginęli pilot Janusz Cygański i ratownik medyczny Czesław Buśko. Lekarz LPR Andrzej Nabzdyk przeżył wypadek, ale stracił nogę.
Państwowa Komisja Badań Wypadków Lotniczych w Warszawie w 2011 roku orzekła, że są trzy bezpośrednie przyczyny katastrofy: pilot nie korzystał z wysokościomierza, który sygnalizowałby zbliżanie się śmigłowca do ziemi, lot w złych warunkach atmosferycznych, które uległy nagłemu pogorszeniu oraz niewłaściwie wykonany przez pilota manewr zawracania. Ze względu na winę pilota, który w tym wypadku zginął, prokuratura umorzyła śledztwo.
Autor: Grzegorz Demczyszak / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24