Godna pochwały, oddolna akcja sprzątania terenów nadodrzańskich w Oławie na Dolnym Śląsku. Po raz kolejny mieszkańcy miasta stają ramię w ramię, aby uporać się ze skutkami notorycznego śmiecenia w częściowo zalesionym rejonie kanału żeglugowego rzeki. Wolontariusze spomiędzy drzew wynoszą zarówno worki wypełnione odpadami z domów i mieszkań, ale też większe gabaryty jak stare opony czy drzwi od lodówki. Podobne zrywy odbywają się w innych miejscach na mapie Polski, a my z kamerą odwiedziliśmy również mazurski Pisz.
Stowarzyszenie "Wszystko dla Oławy" stara się mobilizować obywateli, zapraszając ich na wspólne sprzątanie. Rok temu z brzegów Odry w tamtym miejscu zebrano blisko cztery tony różnego rodzaju odpadów. W roku bieżącym wędkarze oraz wszyscy zainteresowani ponownie założyli rękawice, zakasali rękawy i z workami czy wiadrami w dłoniach ruszyli na poszukiwania. Łącznie kilkadziesiąt osób.
Śmieci do lasu zamiast do PSZOK-u
- Jesteśmy przerażeni. W ciągu godziny z synem zebraliśmy te śmieci, które są za nami, zobaczcie państwo, ile tego jest - mówi członek stowarzyszenia Marek Drabiński, wskazując na sporych rozmiarów pryzmę usypaną z worków, ale też opon czy drzwi od lodówki.
Jak słusznie zauważył reporter TVN24 Tomasz Mildyn, ktoś musiał zadać sobie sporo trudu, aby przywieźć i w pewnym sensie ukryć tego typu odpady w ustronnym miejscu w okolicach rzeki, w momencie gdy właściciel może za darmo oddać na przykład stare sprzęty AGD do Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych (PSZOK). Dlaczego zatem nadal potrzebne są takie akcje, jak ta sobotnia?
- Trudno powiedzieć. Chyba leży edukacja społeczna, bo naprawdę i miasto Oława, i nasze stowarzyszenie, ale też zarządcy nieruchomości i inne podmioty informują o tym, że zbiórki odpadów wielkogabarytowych są prowadzone, a mimo to część mieszkańców - jak widać - przywozi je do lasu. Musimy bardziej edukować i niestety też karać, jeżeli edukacja nie pomoże - uważa Drabiński.
Poprawy nie widać
Ojciec przekazuje dobre wzorce. W wielkim sprzątaniu wziął udział również syn pana Marka - Mateusz. Jak przyznaje w rozmowie z naszym reporterem, często tamtędy przejeżdża, widzi, co się dzieje, i jest zwyczajnie zaniepokojony.
- Tyle śmieci tutaj jest. Mnóstwo śmieci jeszcze do uzbierania. Po prostu masakra. Jest jeszcze dużo do zrobienia - powiedział nastolatek.
I chyba w tej gromadzie osób, którym chce się poświęcić swój wolny czas i zrobić coś pożytecznego dla natury, należy upatrywać jakiegokolwiek pozytywu. Bo realia się nie poprawiają.
- Dla nas na szczęście jest to praca przyjemna z pożytecznym, bo lubimy aktywność fizyczną, lubimy wypoczynek nad Odrą, jesteśmy z synem wędkarzami. Taką akcję robimy już cyklicznie od kilku lat. Ale nie widzę, żeby śmieci było mniej. To jest niepokojące - konkluduje pan Marek.
Porządki w Pisie
Początek wiosny poczuli również w Piszu, gdzie już po raz szósty zorganizowano wielkie sprzątanie dna przepływającej przez miasto Pisy. Wyławianiem "skarbów" zajęła się pokaźna ekipa nurków, a wspierali ich ochotnicy na kajakach i łódkach oraz ci przy brzegach.
Podczas ostatniej edycji sprzątania - oprócz dość powszechnych szklanych butelek czy aluminiowych puszek - w wodzie znaleziono między innymi wózek sklepowy i stare opony. Odsłona marcowa przyniosła z kolei zaskakujące odkrycie w postaci granatu.
Organizatorzy akcji przypominają, że rzeki i jeziora to nie śmietnik oraz podkreślają, że śmieci szkodzą środowisku i potrafią się rozkładać nawet kilkaset lat. Pisa przepływa przez cenny przyrodniczo region Mazur, gdzie co roku wypoczywa wiele osób, które korzystają z dobrodziejstw wód na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich, czy spływając rzekami na kajakach.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24