Całe zastępy szabrowników, uliczna przestępczość, zrujnowane kamienice, konflikty między Sowietami a Polakami i mnóstwo niepewności. Tak wyglądał tuż po zakończeniu wojny "Dziki Zachód" Polski, czyli stolica Dolnego Śląska.
Zniszczenia w powojennym Wrocławiu były bardzo duże. Najbardziej ucierpiała zachodnia część miasta: Krzyki, Nowy Targ i okolice placu Społecznego. Mimo zniszczeń, natychmiast po zakończeniu działań wojennych do miasta wprowadzili się nowi mieszkańcy.
Nowi i starzy lokatorzy
- Tuż po zakończeniu wojny w mieście pozostawało od 60 do 100 tysięcy Niemców. I jak wynika z pierwszego spisu powszechnego, ze stycznia 1946 roku, w tym czasie to właśnie oni byli najliczniejszą grupą – mówi prof. Jakub Tyszkiewicz, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego. Na pozostanie w dawnym Breslau decydowali się też Polacy, którzy podczas wojny pracowali tu przy robotach przymusowych.
- Władze organizowały akcje wyjazdu na Ziemie Odzyskane, ale te początkowo nie cieszyły się popularnością. Dopiero później zaczął się masowy napływ Polaków – wyjaśnia prof. Tyszkiewicz.
Szabrownicy, którzy powracali z łupem do swoich miast, w obawie przed konkurencją, szerzyli plotki o dramatycznej sytuacji Wrocławia. To nie zachęcało potencjalnych osadników.
Do złej sławy Wrocławia przyczyniała się też prasa. Dziennik "Pionier" w październiku donosił, że w polskiej prasie ziemie zachodnie nazywane są: "Meksykiem" i "Dzikim Zachodem".
Jednak stolicę Dolnego Śląska wybierali nie tylko pochodzący ze Wschodu, ale też z Wielkopolski i Polski centralnej. Przyjechali tu też polscy Żydzi, którzy przeżyli wojnę.
Kryjówka i szansa na nowe życie
Ludność przybywała tu z różnymi intencjami. Odzyskane miasto było azylem dla szukających schronienia przed nowymi władzami.
- Tutaj na Dzikim Zachodzie, przed prześladowaniami, ukrywali się żołnierze Armii Krajowej i Wolności i Niezawisłości – wspomina prof. Tyszkiewicz.
Na Ziemiach Odzyskanych każdy mógł liczyć na nowy początek. - Przybywali tu ludzie, którzy chcieli zmyć z siebie hańbę współpracy z hitlerowcami – mówi prof. Tyszkiewicz. Byli to przede wszystkim artyści, którzy aktywnie włączyli się w akcję odbudowy polskiej kultury.
Ze spisu przeprowadzonego w marcu 1946 roku wynikało, że z 32 tysięcy budynków mieszkalnych połowa jest całkowicie zniszczona. Ci, którzy przyjechali do miasta jako pierwsi, mieli wybór i mogli zająć reprezentacyjne lokale. – Jednak ze względów bezpieczeństwa często z nich rezygnowano – mówi prof. Tyszkiewicz.
Ludność, która do Wrocławia przyjechała później, musiała czekać na przydział mieszkań. Dopiero do zniszczonych i opróżnionych przez szabrowników domostw wprowadzali się przyjezdni.
Większość osadników zajmowała dolne, najmniej zniszczone, kondygnacje. Brakowało materiałów budowlanych. Najbardziej pożądanym towarem były szyby. – Nie można ich było dostać, więc okna zabijano deskami albo zasłaniano dywanami – wspomina Danuta Orłowska, wiceprezes Towarzystwa Miłośników Wrocławia.
Powojenna niepewność
- W mieście odczuwało się niepewność i zagrożenie. Baliśmy się, że jeszcze wszystko może się zmienić – mówi Orłowska, która przeżyła wojnę we Wrocławiu.
Obawiano się powrotu Niemców. Realnym zagrożeniem byli polscy szabrownicy, którzy z "Dzikiego Zachodu" chcieli wywieźć, co tylko się dało.
– Po wojnie nie było to bezpieczne miejsce. Szczególnie groźnie było w zniszczonych częściach miasta, bo w gruzach łatwiej było ukryć się szabrownikom i dezerterom – twierdzi prof. Tyszkiewicz.
Zagrożeniem byli nie tylko ludzie. – Z zoo uciekły zwierzęta. Dlatego obawialiśmy się wędrówek po pobliskim parku Szczytnickim – wspomina Orłowska.
"Każdy trzymał w domu broń"
Jednak grozę siali przede wszystkim Rosjanie.
– Początkowo nie wiedzieliśmy, czego się po nich spodziewać. Okazało się jednak, że nie są nam przychylni. Kobiety musiały się przed nimi ukrywać, bo po mieście grasowały grupy żołnierzy, którzy chcieli je zgwałcić – wspomina Orłowska.
Mieszkańcy wspominają, że Rosjanie kradli, przede wszystkim rowery. – Przychodzili też po wódkę. Pewnego razu przyszli do naszego mieszkania właśnie po ten trunek. Wódki już nie mieliśmy, a ojciec powiedział, że ma denaturat. Nie odstraszyło ich to, a następnego dnia, ku naszemu zdziwieniu, zjawili się po więcej – opowiada Orłowska.
Radzieccy żołnierze stacjonowali w garnizonach w Leśnicy, Stabłowicach i Maślicach. – Tam Polacy bali się mieszkać. Z kolei Niemcy zabezpieczali się poprzez wywieszenie ostrzeżeń "Uwaga tyfus". To skutecznie odstraszało Rosjan – wyjaśnia prof. Tyszkiewicz.
Na ulicach zniszczonego miasta wielokrotnie dochodziło do walk między milicją a radzieckimi żołnierzami. – Właściwie każdy trzymał w domu broń. Wtedy jedyną szansą obrony było odstraszenie Sowietów – dodaje prof. Tyszkiewicz.
Spełnienie marzeń
- Po wojnie miasto było jednym wielkim rumowiskiem – wspomina Orłowska.
Mieszkańcy Wrocławia szybko wzięli się jednak za jego odgruzowywanie i odbudowę. – Wywożenie cegieł do Warszawy nie ułatwiało nam zadania – mówi Orłowska. Jednym z pierwszych kroków było udrożnienie dróg. Początkowo wąskie przejścia, z czasem robiły się coraz szersze.
Jako pierwsza, już w lipcu 1945 roku, z linii tramwajowych ruszyła "jedynka" z Biskupina na Słowiańską.
Stawiano też na kulturę. Już w czerwcu otwarto pierwsze powojenne kino – Warszawę. Pod koniec roku 1945 w stolicy Dolnego Śląska działały trzy kina.
Spustoszone zakłady pracy i fabryki zaczęto przekazywać pod zarząd polski. Na dawnych placach kwitł handel, głównie sprzedawano rzeczy skradzione przez szabrowników.
W mieście często wybuchały pożary. Gasiły je zabytkowe wozy strażackie, zabrane wprost z muzeum, bo nowoczesny sprzęt został zniszczony.
- Mimo całej okropności tamtego czasu byliśmy szczęśliwi. Najważniejsza była świadomość, że to koniec, że jesteśmy wolni. Dotrwaliśmy do momentu, o którym marzyliśmy przez sześć lat – podsumowuje wiceprezes Towarzystwa Miłośników Wrocławia.
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Vratislavia Amici