W listopadzie sonda Rosetta wyląduje na jądrze komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko. Wkład w to wielkie wydarzenie będzie miał również Polak - Artur B. Chmielewski, który od 30 lat pracuje w NASA. Jakie trudności czekają Rosettę podczas manewru lądowania, w jakim celu bada się komety i w jaki sposób dostaje się pracę w największej agencji kosmicznej? Na te pytania odpowiadał Chmielewski w trakcie programu "Wstajesz i weekend" na antenie TVN24.
Artur B. Chmielewski, syn autora kultowego komiksu Tytus, Romek i A'Tomek, był zdolnym i ambitnym nastolatkiem. Jak wspomniał na antenie TVN24 "lubił fizykę i matematykę". Dzięki temu po ukończeniu X Liceum Ogólnokształcącego im. Królowej Jadwigi udał się na studia za Atlantyk, na Uniwersytet Michigan. By utrzymać się w USA, zaczął pracować w Fordzie i właśnie tej pracy zawdzięcza swój sukces.
Z Forda do NASA
- Kiedy składałem podanie o pracę do NASA, oni najpierw mnie odrzucili, bo nie miałem doktoratu. Jednak w tym czasie dostali zlecenie od rządu na zbudowanie elektrycznego samochodu. To było 30 lat temu. I ja im powiedziałem: "Ja wam mogę to zbudować. Ja pracowałem u Forda. Znam się na tym." I mnie wzięli. Pracowałem nad projektem elektrycznego samochodu, a później przeniosłem się do przestrzeni kosmicznej - mówił gość programu "Wstajesz i weekend", Artur B. Chmielewski, menadżerem międzynarodowego projektu Rosetta.
Dziś zakamarki NASA nie są obce Chmielewskiemu. W Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej Chmielewski zajmuje się m.in. projektem Rosetta, czyli międzynarodowym programem ESA i NASA, którego celem jest zbadanie komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko.
Lądowanie na komecie
Misja sondy Rosetta rozpoczęła się w marcu 2004 roku, a dokładnie 10 lat i 8 miesięcy później nastąpi jej punkt kulminacyjny. 11 listopada na powierzchnię komety dotrze lądownik Philae. W jakim celu? Jak wyjaśniał Chmielewski, przede wszystkim chodzi o to, by dowiedzieć się jak najwięcej o komecie. Projekt co prawda nie zakłada pobrania próbek (bo próbki później musiałyby wrócić na Ziemię, a to byłoby zbyt drogie i czasochłonne) to jednak jest przełomowy, bo pierwszy taki w dziejach ludzkości.
- Wylądujemy na komecie tylko na kilka dni, by sprawdzić, czy to, co widzimy z orbity, jest tym samym, co znajduje się na jej powierzchni. Ja będę zajmował się antenami i oprogramowaniem. Później przez 1,5 roku będziemy lecieć koło komety i sprawdzać, co się z nią dzieje i jak się ogrzewa w momencie, gdy zbliża się do Słońca - wyjaśnił Chmielewski.
Jak dodał, zbadanie komety jest ważne również dlatego, bo to ciała niebieskie, które nie raz uderzały w Ziemię. Dzięki badaniom naukowcy chcą również dowiedzieć się nieco więcej o początkach Układu Słonecznego. - Komety znajdowały się poza Układem Słonecznym i mają w sobie te cząsteczki, które stworzyły Układ Słoneczny ponad 4,6 mld lat temu - stwierdził.
Rakieta jak wystrzelona z procy
Naukowiec przyznał również, że pościg za kometą, która pędzi z prędkością 35 tys. mil na godzinę (ok. 56 tys. km/h), do łatwych nie należy. Jak tłumaczy Chmielewski najpierw trzeba było "rozpędzić" satelitę do tak ogromnej prędkości. Wykorzystano przy tym grawitację planet wokół których przelatywała Rosetta. Na czym to polegało?
- Wystrzeliliśmy rakietę, która następnie przeleciała trzy razy dookoła Ziemi. Zachowywała się tak, jakby była wystrzelona z procy. Potem Rosetta przeleciała wokół Marsa i dopiero później osiągnęła taką prędkość, która pozwoliła jej zbliżyć się do komety - wyjaśnił.
Teraz najtrudniejszym zadaniem jest manewr lądowania i opuszczenie lądownika Philae na jądro komety. 11 listopada okaże się, czy plan się powiódł.
Autor: kt//tka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: ESA