Choć od erupcji wulkanu Kilauea na Hawajach minął już ponad tydzień, lawa wciąż wypływa z jednej strony krateru. Oszacowano, że jezioro lawy, które się pojawiło, ma objętość ponad 22 milionów metrów sześciennych. W regionie wciąż jest niebezpiecznie.
Ponad tydzień od wybuchu z wulkanu Kilauea na Hawajach wciąż wypływa lawa. United States Geological Survey (USGS), amerykańska agencja naukowo-badawcza podała we wtorek, że aktywność ogranicza się do wypływania lawy z otworu po północno-zachodniej stronie krateru. We wtorek o godzinie 4 czasu lokalnego jezioro lawy było głębokie na około 180 metrów. Objętość lawy została oszacowana na ponad 22 miliony metrów sześciennych lawy.
Monitory geodezyjne wskazały, że górna część wschodniej strefy szczeliny skurczyła się, podczas gdy szczyt opadł. Naukowcy wyjaśnili, że było to związane z wycofaniem się magmy, aby zapełnić otwory na szczycie.
Eksperci USGS wskazali, że w okolicy wciąż jest bardzo niebezpiecznie ze względu na wysokie poziomy gazów wulkanicznych, opady skalne i możliwość mniejszych eksplozji.
Poinformowano, że Kilauea wciąż uwalnia dużo pary wodnej, dwutlenku węgla i dwutlenku siarki. Mieszanina związków w połączeniu z tlenem, światłem słonecznym i wilgocią może przekształcić się w drobne cząstki rozpraszające światło - tak zwany vog - smog wulkaniczny. Może być poważnym zagrożeniem dla ludzi i zwierząt, a także wpływać na jakość plonów.
Erupcja, a po niej trzęsienie
Do erupcji doszło w nocy z 20 na 21 grudnia. USGS podało, że przyczyną katastrofy miało być pękanie ścian krateru Halemaumau. Po wybuchu Obserwatorium Wulkaniczne na Hawajach (HVO) odnotowało trzęsienie ziemi o magnitudzie 4,4. Naukowcy nie byli zdziwieni konsekwencją erupcji.
Ostatni wybuch uznano za największą aktywność zaobserwowaną na wulkanie od 2018 roku. Wtedy kilkumiesięczne serie trzęsień ziemi i erupcji na szczycie wymusiły ewakuacje mieszkających w okolicy. Strumienie lawy zniszczyły wtedy setki domów.
Autor: kw/dd / Źródło: Reuters, USGS