Przez kilka miesięcy Stefanowi udało się zmniejszyć o blisko połowę populację gołębi bytujących w Gdańskim Terminalu Zbożowym. Wszystko to w sposób humanitarny, bo zadaniem Stefana, pięcioletniego myszołowca, jest po prostu zaznaczanie swojej obecności, a nie atakowanie ptaków. Częste wizyty jego bądź innego myszołowca sprawiają, że gołębie, ze swoim lękiem przed ptakami drapieżnymi zakodowanym w genach, nie ważą się wracać na Nabrzeże Bytomskie. Jak zapewniają sokolnicy, skuteczność takiego odstraszania to ponad 95 procent.
Gdański Terminal Zbożowy (GBT) przy Nabrzeżu Bytomskim zmaga się z problemem gołębi, które licznie tam przylatują, kuszone przeładowywanym w tym miejscu ziarnem. Powodują wiele problemów, wiją gniazda, a także pozostawiają odchody i inne zanieczyszczenia.
Jak tłumaczy sokolnik Piotr Nadstawny, wszystko przez to, że w porcie nie mają naturalnego przeciwnika, który regulowałby ich populację. Z tego właśnie powodu w GBT pojawiły się myszołowce, które przeganiają gołębie, dając im do zrozumienia, że teren ten nie jest dla nich bezpieczny.
- Gołębie potrafią stać się prawdziwym koszmarem. Gołąb miejski bardzo szybko się rozmnaża – wyprowadza nawet do czterech lęgów rocznie, po dwa młode w każdym. Zatem płoszenie ptaków w niektórych miejscach jest po prostu konieczne. Usługi sokolnicze umożliwiają bezpieczne lądowania samolotów, ochronę upraw rolnych, ochronę samej przyrody, a także ochronę zdrowia. W Porcie Gdańsk działamy już od kilku lat. Zaczynaliśmy od Stoczni, potem dołączyła Krajowa Grupa Spożywcza i terminal zbożowy GBT. Największe wyzwanie dla mnie i dla Stefana to oczywiście GBT. Tu jest ogrom gołębi. Dlatego na jednym obiekcie pracuje trzech sokolników, oczywiście na zmiany - podkreśla.
Stefan to pięcioletni myszołowiec, nazywany również jastrzębiem Harrisa. Jego praca polega na patrolowaniu terenu. Trwa kilka godzin dziennie. Stefan ma po prostu być – zaznaczyć swoją obecność w danym miejscu.
- Gdy zaczynaliśmy pracę, na terenie portu gołębi było nawet cztery tysiące. Przez miesiące, które tu spędziliśmy udało się pozbyć przynajmniej połowy - zaznacza Nadstawny.
Ponad 95-procentowa skuteczność
Praca sokolnika opiera się na najbardziej przyjaznej środowisku metodzie odstraszania gołębi, bazującej na naturalnie zakodowanym w genach gołębi wzorcu, tj. obawie przed drapieżnikiem. Dzięki temu gołębie dosyć szybko wynoszą się na inny teren, gdzie nie będą ryzykować spotkania oko w oko z wrogiem.
Skuteczność płoszenia ptaków taką metodą osiąga poziom ponad 95 procent Możliwe jest osiąganie nawet 100 procent skuteczności, ale to musi wiązać się z permanentnym bytowaniem drapieżników na ochranianym terenie. W większości wypadków, gdzie potrzeba wypłoszyć gołębie, stosuje się najczęściej ograniczoną ilość wizyt. Takie sytuacje zdarzają się na elewatorach zbożowych, w zakładach zajmujących się przetwarzaniem żywności oraz w sadach i na polach uprawnych. Ale jest jeden warunek: metoda sokolnicza musi być realizowana w trybie ciągłym. Jeśli wizyty drapieżnika się skończą, gołębie powrócą.
Co ciekawe, ptaki, które współpracują z sokolnikami, nie przechodzą tresury. - W tresurze są nagrody i kary, natomiast w sokolnictwie nie ma kar, są wyłącznie nagrody. Jeżeli ukaralibyśmy ptaka, a potem go wypuścili na łowy, to mamy jak w banku, że do nas nie wróci. My uczymy je latać, tak by do nas wracały. To się nazywa układaniem – tłumaczy Piotr Nadstawny.
Jak podkreśla, ptaki drapieżne reagują głównie na bodźce wzrokowe.
- Gwizdanie jest po to, żeby na mnie spojrzał. Zawsze na rękawicy musi być nagroda. Jeżeli zrezygnujemy z nagrody, ptak zrezygnuje z nas. Każdy z naszych drapieżników jest inny. Jak harris się oddali (z reguły lata do kilometra), to wiem, że wróci. Z sokołem bywa różnie. Ptaki mają założone nadajniki telemetryczne, które ważą osiem gramów, żeby ich nie obciążać. Jeżeli za daleko odlecą, nadajnik pomaga nam je namierzyć – dodaje Piotr Nadstawny.
Źródło: tvn24.pl/Port Gdańsk
Źródło zdjęcia głównego: Port Gdańsk