Damian M., który podczas driftu w 2018 roku wjechał w tłum w Stargardzie (Zachodniopomorskie), trafi do więzienia - tak zadecydował Sąd Okręgowy w Szczecinie. Wcześniej mężczyzna został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na cztery lata. W wypadku, który spowodował Damian M., poszkodowanych zostało osiem osób.
W listopadzie 2019 roku 19-letni wówczas Damian M. został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na cztery lata, grzywnę w wysokości trzech tysięcy złotych i zakaz prowadzenia pojazdów przez 10 lat. Jak poinformował w czwartek sędzia Michał Tomala, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Szczecinie, zapadła decyzja w sprawie apelacji od wyroku.
Sąd zdecydował się uchylić rozstrzygnięcie o warunkowym zawieszeniu wykonania kary pozbawienia wolności. Oznacza to, że Damian M. karę pozbawienia wolności odbędzie w więzieniu.
Do wypadku doszło 18 sierpnia 2018 roku przed godziną 23 w Stargardzie (woj. zachodniopomorskie). Damian M., kierując srebrnym autem bmw, próbował na rondzie na placu Wolności wykonać manewr wejścia w kontrolowany poślizg – tzw. drift. Stracił jednak panowanie nad autem, uderzył w krawężnik, który wybił go w górę, a potem wpadł na barierki, za którymi stał tłum gapiów.
W wypadku poszkodowanych zostało osiem osób, kilka ciężko. 19-latek usłyszał zarzut sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym. Groziło mu do 10 lat więzienia.
Proces 19-letniego Damiana M. rozpoczął się na początku sierpnia tego roku. Nastolatek już wtedy przyznał się do spowodowania wypadku. Odmówił jednak składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania.
We wrześniu postulował, że dobrowolne podda się karze. Jego adwokat zaproponował 11 miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Na takie rozstrzygnięcie zgodziły się osoby poszkodowane w wypadku. Sprzeciw wyraziła jednak prokuratura, która uważa, że ta kara byłaby zbyt niska. Proces kontynuowany był więc w normalnym trybie.
- Prokurator rejonowy w Stargardzie nie wyraża zgody na proponowane warunki wskazane we wniosku z uwagi na okoliczności czynu, kwalifikacją prawną, która jest tutaj zarzucona, surową karę grożącą za ten czyn, jak również dużą dysproporcję między karą zaproponowaną we wniosku, a karą, jaka jest uzgodniona przez prokuratora prowadzącego sprawę - powiedziała na rozprawie prokurator Danuta Iwanicka-Żwańska. Dodała, że o negocjacjach "nie może być mowy".
- Nie zachował on należytej ostrożności, nie dostosował prędkości do warunków panujących w ruchu, a ponadto celowo odłączył system antypoślizgowy zainstalowany w pojeździe – wyliczała Joanna Biranowska-Sochalska z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Samochód mamy, prawo jazdy od pół roku
Młody kierowca twierdził w trakcie śledztwa, że jechał maksymalnie 60-70 km na godzinę, samochód należy do jego mamy, a prawo jazdy ma pół roku. Przekonywał także, że do wypadku przyczyniły się dziury na drodze. System kontroli trakcji wyłączył, bo "tak się jedzie lepiej".
Wyjaśniał także, że nie brał udziału w żadnej nieoficjalnej imprezie, nie chciał się popisywać. Jechał tylko po kolegę.
Jego obrońca, Przemysław Gac nie zgadzał się z kwalifikacją czynu, którą przedstawiła prokuratura. Jak twierdził, 19-latek nie chciał spowodować wypadku - nie działał świadomie - i do ostatniego momentu starał się uniknąć zderzenia.
- Mamy do czynienia z osobą młodą, która popełniła błąd. Poważny, ale pojedynczy błąd - przekonywał wtedy Gac.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24