Na oczach przechodniów poderżnął lisowi gardło. Urzędnik: strażnicy mogli zasłonić tę "scenę"

lis.jpg
lis.jpg
Źródło: trójmiasto.pl

Najpierw go utopił, potem poderżnął mu gardło - tak według świadków wyglądało "skracanie" cierpienia lisowi w parku na jednym z gdyńskich osiedli. Zwierzęciem, które najprawdopodobniej potraciło auto zajął się w ten sposób myśliwy, który współpracuje z miastem.

Rannego lisa, który leżał przy mostku na rzece w Gdyni Cisowej znaleźli przechodnie i zawiadomili straż miejską. Zwierzę było ranne, nie mogło się poruszać.

Strażnicy, którzy przyjechali na miejsce wezwali myśliwego, który ma podpisaną umowę z miastem na usuwanie żywych i martwych dzikich zwierząt.

- W takiej sytuacji zwierzę powinno zostać pozbawione życia w bardziej humanitarny sposób, a myśliwy najpierw topił lisa, po czym podciął mu gardło - mówi tvn24.pl Danuta Wołk - Karaczewska, rzeczniczka straży miejskiej w Gdyni.

Zapewnia, że strażnicy, którzy byli na miejscu dopełnili wszystkich procedur. - Zachowali się profesjonalnie - wyjaśniła. Czekali na tego "specjalistę" ponad godzinę, a przecież chodziło o to, żeby jak najszybciej skrócić cierpienia tego zwierzęcia.

Co więcej, całe zdarzenie miało się odbyć na oczach przechodniów. Ci nie kryli oburzenia. Nikt bowiem nie spodziewał się, że myśliwy dobije lisa w tak drastyczny sposób.

Według strażników, po zabiciu zwierzęcia, myśliwy nie zabrał go ze sobą, tylko zostawił w parku. Strażnicy miejscy musieli więc dzwonić po kolejną osobę i dopiero wtedy martwy lis został "posprzątany".

"To niezręczny wypadek przy pracy"

Naczelnik Wydziału Zarządzania Kryzysowego przyznaje, że zabrakło profesjonalizmu. - To niezręczny wypadek przy pracy, ale trudno, żeby dobrze wyglądało dobijanie jakiegokolwiek zwierzęcia - mówi Zdzisław Kobyliński. - To strażnicy powinni zareagować i jakoś zasłonić tę "scenę" - dodaje.

Jak twierdzi, decyzja, w jaki sposób trzeba postąpić w takiej sytuacji należy do myśliwego. - Kiedy dochodzi do kolizji i wypadków oni wiedzą, czy np. należy użyć broni lub innych narzędzi. W tym przypadku taka forma skrócenia cierpienia to normalna procedura - ocenia.

Po interwencji mieszkańców i straży miejskiej sprawa zostanie jednak zbadana. - Wykonał to jak wykonał, ale zastanowimy się czy nie wyciągnąć konsekwencji po tym zdarzeniu - dodał.

Sprawą zajmie się prokuratura?

Po publikacjach sprawą zainteresowało się OTOZ Animals, które już zapowiedziało, że tak tego nie zostawi.

- Składamy do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa wraz z wnioskiem o przyznanie statusu strony pokrzywdzonej - poinformował w komunikacie Paweł Gebert z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt OTOZ Animals.

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.

Autor: ws/aa / Źródło: TVN24 Pomorze

Czytaj także: