W poniedziałek wieczorem przed historyczną bramą gdańskiej stoczni pojawili się pracownicy firmy, która na zlecenie urzędu miasta miała usunąć napis "Solidarność". Nie udało się. Plany pokrzyżowała im pani Aleksandra Olszewska, która od 30 lat prowadzi tuż obok stoczni sklep z pamiątkami.
- Ja nie pozwolę nic ruszyć, proszę powiedzieć, że Pani Ala się nie zgodziła – mówiła do zdziwionych pracowników firmy, którzy chcieli zabrać się za usuwanie napisu "Solidarność". - Niech przyjedzie policja albo Adamowicz. On tu w ogóle nie bywa – dodała.
- My mamy zadanie zdjąć ten napis. Przewróci nam pani drabinę? - próbowali bez przekonania negocjować pracownicy firmy. Niewiele to jednak pomogło.
- Ja nie pozwolę, ja tutaj jestem 30 lat i nie dam. Co mi tu Lenin będzie wisiał, jaki on patron, co on zrobił dla Stoczni? - denerwowała się Olszewska.
W końcu pracownicy, którzy mieli ściągnąć napis dali za wygraną. – No to po robocie, nie chcemy się narażać. Jak miasto zapewni pięć radiowozów, to możemy jutro ściągać - powiedział jeden z nich.
Napis pojawił się w nocy
Napis "Solidarność" przykrył w nocy z niedzieli na poniedziałek napis "im. Lenina" umieszczony na zrekonstruowanej w połowie maja bramie Stoczni Gdańsk. Na razie nie ustalono, kto przytwierdził logo "Solidarności" do bramy. Odrestaurowanie bramy i kontrowersyjny powrót na nią historycznego patrona od samego początku budzi wiele kontrowersji.
Autor: maz, par / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Adam Warżawa