Nie żyje ojciec dzieci, które zginęły w październikowym karambolu na drodze ekspresowej S7 w Borkowie koło Gdańska. 40-letni mężczyzna zmarł w szpitalu.
Do karambolu doszło 18 października zeszłego roku wieczorem na S7 koło Gdańska, między wjazdami Lipce a Gdańsk Południe, na remontowanym odcinku trasy w Borkowie. W katastrofie uczestniczyło 21 pojazdów - 18 osobowych i trzy ciężarówki, którymi łącznie podróżowało 56 osób. Cztery osoby zginęły, a 15 zostało rannych.
Wśród ofiar byli 9-letnia Eliza i jej 12-letni brat Tomek. Ich tożsamość prokuratura potwierdziła dopiero po badaniach DNA. Rodzeństwo chodziło do Szkoły Podstawowej w Nowej Wsi Malborskiej.
"Takie informacje łamią serce na miliony kawałków"
Dzieci wracały z ojcem z meczu Lechii Gdańsk. Mężczyzna został wyciągnięty z płonącego samochodu, miał poparzone 30 proc. powierzchni ciała. Trafił do szpitala w Gdańsku, z którego został przetransportowany do Zachodniopomorskiego Centrum Leczenia Ciężkich Oparzeń w Gryficach.
Po wypadku jego stan określano jako bardzo ciężki. Mężczyzna miał liczne urazy kości, uraz kręgosłupa oraz rozległe poparzenia. Przeszedł przeszczep skóry. Po zabiegu doszło u niego do zatrzymania oddechu, w wyniku czego nastąpiło niedotlenienie mózgu. Nie był w stanie poruszać się, jeść, mówić, stracił zdolności poznawcze. Był karmiony sondą, dzięki tracheotomii został odłączony od respiratora.
W internecie zorganizowana była zbiórka na jego rehabilitację. To właśnie tam poinformowano o śmierci 40-latka.
"Takie informacje łamią serce na miliony kawałków... Niestety, dziś z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o odejściu Kamila – ukochanego brata, syna, taty, przyjaciela. Wierzymy, że jest już w świecie, w którym nie ma bólu i cierpienia. Rodzinie i bliskim składamy szczere kondolencje" - czytamy.
Kierowca tira z zarzutem
37-letni Mateusz M., kierowca tira, który 18 października o godz. 23.20 staranował auta na S7 w Borkowie koło Gdańska, usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób oraz mieniu wielkich rozmiarów.
Śledczy ustalili, że w miejscu, w którym doszło do katastrofy, ograniczenie prędkości wynosiło 50 km/h. "Oznacza to, że podejrzany znacznie przekroczył dozwoloną prędkość na tym odcinku drogi, bo przekroczył ją o 39 km/h" - podawała prokuratura. Mateusz M. nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Odpowiadał jedynie na pytania obrońców.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: KW PSP Gdańsk