Razem z kolegą z oddali obserwowali ekshumacje zabitych przez Niemców Polaków. Mimo zakazu rodziców, czasami chodzili do miejsca nazywanego przez mieszkańców Doliną Śmierci. Byli ciekawi, co tam się dzieje. Raz znaleźli spalone kości ludzkie i nadpalone drewno. Pan Kazimierz miał wtedy 13 lat. Teraz, po 75 latach, tam wrócił i pokazał to miejsce archeologom. Kawałek dalej badacze znaleźli spalone kości. Mogą należeć do ofiar rozstrzelanych przez Niemców w Dolinie Śmierci w styczniu 1945 roku.
Doliną Śmierci nazwali to miejsce mieszkańcy Chojnic (Pomorskie) i okolic już po pierwszych egzekucjach jesienią 1939 roku. Historycy opisują to miejsce jako Pola Igielskie. Jest to teren na północnych obrzeżach Chojnic, gdzie w 1939 i prawdopodobnie w drugiej połowie stycznia 1945 roku Niemcy mordowali Polaków. Łącznie – według różnych źródeł - mogło tam zginąć kilkaset, a nawet ponad tysiąc osób. Teraz to miejsce po raz kolejny badają archeolodzy w ramach projektu Archeologia Doliny Śmierci. Pracami kieruje doktor Dawid Kobiałka.
Wśród ofiar z października i listopada 1939 roku były między innymi niepełnosprawne osoby z Krajowych Zakładów Opieki Społecznej w Chojnicach. 88-letni dziś pan Kazimierz był synem pracownika Zakładów. Sam też później pracował tam prawie całe życie.
Armia Czerwona wkroczyła do Chojnic 14 lutego 1945 roku. Pod koniec listopada i na początku grudnia tego samego roku odbyły się ekshumacje w Dolinie Śmierci. Pan Kazimierz miał wtedy 13 lat. Pamięta, jak razem z kolegą z oddali obserwowali prace. Zdarzało się, że mimo zakazu rodziców chodził tam z kolegami. Byli ciekawi, co tam się dzieje. Kiedyś znaleźli spalone kości ludzkie i przepalone drewno.
Pan Kazimierz teraz pokazał archeolog miejsce, w którym 75 lat temu znalazł kości. Po tylu latach pamięć jednak zawodzi.
- Jego wskazanie nie było precyzyjne, ale na tyle pomocne, że wiedzieliśmy, w którym miejscu mniej więcej mamy szukać - mówi dr Dawid Kobiałka.
Wystarczyło raz wbić łopatę w ziemię, żeby zobaczyć szczątki
Na podstawie badań powierzchniowych przy pomocy wykrywacza metali udało się odnaleźć szczątki.
- Pan Kazimierz mówił, że te kości były na powierzchni ziemi i dużo się nie pomylił. Kości zalegają centymetr, dwa tuż pod powierzchnią gruntu - opowiada archeolog.
Jak dodaje, wystarczyło raz wbić łopatę w ziemię, żeby zobaczyć szczątki. - W tej ziemi było więcej spalonych kości ludzkich niż piasku - mówi Kobiałka.
Kiedy tylko badacze odkryli fragmenty kości, prace od razu zostały wstrzymane.
- Powiadomiliśmy odpowiednie instytucje. Poprosiliśmy o zgodę na ekshumacje Instytut Pamięci Narodowej. Teren jest zabezpieczony i czekamy na decyzje pana prokuratora, czy IPN będzie osobiście to miejsce ekshumował, czy też my w sposób naukowy możemy podjąć szczątki, które odkryliśmy - mówi doktor.
Mieszkańcy widzieli łunę światła
Chociaż badania nie zostały jeszcze przeprowadzone, to na podstawie dokumentów i opowieści części świadków można przypuszczać, że znalezione szczątki to ślad zbrodni z drugiej połowy stycznia 1945 roku. Niemcy mieli doprowadzić wtedy do Doliny Śmierci bliżej nieokreśloną liczbę osób. Ofiary miały zostać zamordowane, a ciała spalone w celu zatuszowania śladów zbrodni.
- Najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń mówi, że byli to więźniowie Gestapo z więzienia na Wałach Jagiellońskich 4 w Bydgoszczy. Tam między innymi byli przetrzymywani członkowie polskiego podziemia z Bydgoszczy, Torunia i okolic, którzy byli wyłapywani na przełomie 1944-1945 roku - relacjonuje Kobiałka.
Dodaje, że w momencie zbliżania się Armii Czerwonej Gestapo ewakuowało więźniów. - Było kilka kolumn ludzi i oni się udali w różnym kierunku. Jedna z nich została zapędzona do Chojnic i w Dolinie Śmierci ich zamordowano - tłumaczy archeolog.
Mieszkańcy widzieli, jak na obrzeżach miasta w Dolinie Śmierci w nocy unosi się łuna światła, a na miasto szedł "straszny swąd spalenizny".
- Z analizy dokumentów wynikało, że w trakcie ekshumacji jesienią 1945 roku tych spalonych szczątek ludzkich nie podejmowano. W materiałach, do których dotarliśmy w jednym dokumencie jest adnotacja, że w Dolinie Śmierci, wtedy to się nazywało Ostrówek, zamordowano i spalono około 600 osób. Jest też dodatkowa adnotacja, że na rozkaz konserwatora zabytków tego miejsca nie ekshumowano, więc my już na etapie kwerendy archiwalnej byliśmy przekonani, że te szczątki ludzkie gdzieś na północnych obrzeżach Chojnic zalegają - opisuje archeolog.
Z analizy dokumentów archiwalnych wynika również, że Niemcy w jednym miejscu zamordowali i spalili swoje ofiary, ale w innym miejscu te szczątki miały być pochowane.
"Spalone drewno to sosna, a sosna nie rośnie w Dolinie Śmierci"
- Szczątki, które wykopaliśmy z pierwszym wbiciem łopaty, poddaliśmy wstępnej analizie antropologicznej, żeby określić, ile tam osób może być pochowanych. Tego nie udało się określić. Spalone kości są naprawdę bardzo drobne, niektóre nawet nie mają milimetra, największe, które znaleźliśmy, mają nie więcej niż 4-5 centymetrów - tłumaczy Kobiałka.
Dodaje, że oprócz szczątków badacze znaleźli spalone drewno. Poddali je osobnej analizie. Okazało się, że jest to sosna.
- A sosna w Dolinie Śmierci nie rośnie, bo to jest teren podmokły. Sosna preferuje suche środowisko, więc najprawdopodobniej, mimo że ta zbrodnia była robiona rzekomo w pośpiechu, to została mimo wszystko skrupulatnie i z zimną krwią zaplanowana. Najprawdopodobniej zwożono specjalnie sosnę do Doliny Śmierci, bo jest to drzewo, które ma dużo żywicy i bardzo łatwo się pali - mówi archeolog.
Dodaje, że w jednym z kawałków drewna wtopiony jest fragment spalonej ludzkiej kości - to może być dowód potwierdzający, że kości i spalone kawałki drewna są śladami tej samej zbrodni.
Pod mikroskopem na drewnie widać również przebarwienia po benzynie. - Takie, jak widać po deszczu. Kiedy jest kałuża i jest benzyna wylana, to rozchodzi się taki tęczowy kolor. I coś podobnego widać pod mikroskopem na przynajmniej jednym fragmencie drewna - mówi Kobiałka.
To ma potwierdzać opowieści mieszkańców, którzy mówili o tym, że widzieli pędzoną przez Niemców grupę Polaków i esesmanów, którzy na sankach ciągnęli beczki "z podejrzaną substancją, prawdopodobnie benzyną".
"Stamtąd droga wiodła już tylko w jedną stronę - do Doliny Śmierci"
Źródła podają różne dane odnośnie liczby osób, która zginęła na Polach Igielskich. Wiadomo jednak, że było to miejsce egzekucji i masowych grobów. Niemcy wykorzystywali do tego rowy strzeleckie, które Wojsko Polskie przygotowało w 1939 roku na wypadek wojny.
- Jesienią 1939 roku mordy odbywały się w ramach Intelligenzaktion i akcji T4. Chodziło o wymordowanie lokalnej inteligencji, szeroko rozumianej. Byli to nauczyciele, duchowni, ale też kupcy i osoby, które w taki czy inny sposób naraziły się miejscowym Niemcom – opowiada Dawid Kobiałka.
Dodaje, że w październiku 1939 roku okupanci zabili tam też niepełnosprawne osoby z Krajowych Zakładów Opieki Społecznej w Chojnicach. - Są różne zeznania, ale najprawdopodobniej było to 218 pensjonariuszy tych zakładów – mówi.
Łącznie w 1939 roku mogło zginąć tam nawet kilkaset osób. Jednak nie skończyło się na jesieni 1939 roku.
Intelligenzaktion to akcja eksterminacyjna przeprowadzona przez Niemców w pierwszych miesiącach II wojny światowej. Jej celem była likwidacja tak zwanej "polskiej warstwy przywódczej". Szczególne nasilenie miała na Pomorzu. Między wrześniem 1939 a kwietniem 1940 bojówki paramilitarnego Selbstschutzu oraz formacje SS i policji niemieckiej zamordowały tam od 30 do 40 tysięcy Polaków – przedstawicieli elity politycznej, gospodarczej i intelektualnej. Była to najbardziej krwawa spośród wszystkich regionalnych operacji Intelligenzaktion, do czego przyczynił się w pierwszym rzędzie masowy udział przedstawicieli tamtejszej mniejszości niemieckiej w przygotowaniu i dokonaniu ludobójstwa.
Według zeznań niektórych świadków, które były zbierane przez sąd grodzki, w drugiej połowie stycznia 1945 roku Niemcy mieli wywieźć tam grupę Polaków. Nie wiadomo dokładnie skąd – z Grudziądza lub z Bydgoszczy. Wszyscy mieli być rozstrzelani właśnie w Dolinie Śmierci.
- Tutaj też są różne zeznania. Według jednego było to 600 osób, według innego 800. Jeden świadek zeznawał, że mogło to być nawet 1400 osób – mówi doktor.
Tę grupę osób okupanci mieli zabić, a ciała spalić, żeby zatrzeć ślady. Resztki mieli zakopać w grobie masowym.
Do chwili obecnej nie wiadomo, ile dokładnie osób zginęło w Dolinie Śmierci. 14 lutego do Chojnic wkroczyła Armia Czerwona, a już jesienią 1945 roku odbyły się ekshumacje. Wydobyto jedynie szczątki 167 osób. Zdjęcia z tego wydarzenia są tak drastyczne, że nie zostaną opublikowane w opracowaniu wyników badań.
Rodzinom udało się rozpoznać szczątki zaledwie 53 ofiar.
- Ta historia cały czas owiana jest tajemnicą. Ludzie stracili podczas wojny rodziców, męża, żonę. Często nie wiedzą, co się z nimi stało. Mogą jedynie przypuszczać. Jeśli jesienią 1939 roku ktoś trafił do chojnickiego więzienia albo do budynków Krajowych Zakładów, to stamtąd droga wiodła tylko w jedną stronę, do Doliny Śmierci – mówi doktor Kobiałka.
Ekshumowani zostali pochowani w grudniu na specjalnie utworzonym Cmentarzu Ofiar Zbrodni Hitlerowskich w Chojnicach. Osoby, które rozpoznały swoich bliskich, mogły ich pochować w innych miejscach.
Kontrole służb, betonowe płyty i fotopułapki
Archeolodzy czekają teraz na decyzję prokuratora, czy mogą zbadać i ekshumować znalezione szczątki.
Na tę chwilę miejsce zabezpieczone jest betonowymi płytami, żeby nikt z zewnątrz nie miał do tego dostępu. Dodatkowo na miejscu regularnie pojawiają się policja i straż miejska. Są też założone fotopułapki.
- Musieliśmy zabezpieczyć miejsce przed tak zwanymi hienami cmentarnymi. Niestety są osoby, które pojawiają się w miejscu badań i przeszukują teren w nadziei na znalezienie rzeczy materialnych. Trzeba powiedzieć wprost, że takie poszukiwania to niszczenie grobu masowego - mówi Kobiałka.
Pierwsze badania archeologów z wykrywaczem metali rozpoczęły się 9 maja. W tym czasie badacze odnaleźli już m.in. odznakę Przysposobienia Wojskowego Kobiet z czasów II RP, łuski od niemieckiej broni krótkiej i długiej, spinkę do mankietu, guziki od bielizny, czy też niemieckie monety - łącznie ponad dwieście artefaktów.
Projekt Archeologia Doliny Śmierci dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Badania prowadzi Fundacja Przyjaciół Instytutu Archeologii i Etnologii PAN i Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.
W składzie zespołu jest obecnie dziewięciu badaczy, archeologów i antropologów, którym pomagają wolontariusze. Plan prac w Dolinie Śmierci zakłada zbadanie terenu. Chcą dowiedzieć się, gdzie dokładnie odbywały się egzekucje, a później masowo chowano ludzi.
Prace związane z projektem Archeologia Doliny Śmierci na Polach Igielskich mają potrwać do 5 września. Dawid Kobiałka ma jednak nadzieję, że poszukiwania będą kontynuowane.
.............................................................
Tekst powstał na podstawie wywiadów i dokumentów zebranych w ramach projektu Archeologia Doliny Śmierci.
Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Archeologia Doliny Śmierci