Dwóch mężczyzn okłada trzeciego, aż ten pada na ziemię. Wtedy jeszcze mu dokładają. Zostawiają go leżącego na ulicy i odjeżdżają. Jak twierdzą mieszkańcy, na tej ulicy w Białogardzie to częsty widok.
Mieszkańcy ulicy Lindego w centrum Białogardu są zdesperowani. Przed klubem znajdującym się na tej ulicy dochodzi do pijackich awantur, bijatyk, aktów wandalizmu. Kilkadziesiąt metrów dalej jest komenda policji, a miejsce obejmuje kamera monitoringu. Zgłaszanie kolejnych awantur nie przynosi jednak żadnych rozwiązań problemu.
Kopali leżącego
31 października około godz. 23 pod klubem pobito mężczyznę. Dwóch napastników biło go, aż padł. Gdy leżał, został jeszcze kilka razy kopnięty w głowę. Swoją ofiarę napastnicy zostawili na ziemi i odjechali samochodem.
- Zostaliśmy powiadomieni o sytuacji przez operatora monitoringu, ale na miejscu już nikogo nie zastaliśmy. Ofiara nie zgłosiła się do nas. Nie znaleźliśmy śladu po niej w pobliskich szpitalach. Nic nie możemy zrobić - opowiada nam mł. asp. Adam Szyperski z Komendy Powiatowej Policji w Białogardzie.
Podobnie w kilkudziesięciu przypadkach w trakcie ostatniego roku. Z policyjnych statystyk wynika, że interwencje są praktycznie co weekend. Jak udało nam się dowiedzieć od mieszkańców centrum Białogardu, takie sytuacje to dla nich "codzienność" i mimo wielu apelów, miasto jest bezradne. - Tu już nawet nie chodzi o to, że nie możemy spać, bo jest głośno. Nie czujemy się bezpiecznie w swojej okolicy - mówi nam jeden z mieszkańców.
Policja: zabierzcie im koncesję
Jak tłumaczy nam policjant, funkcjonariusze robią, co mogą, by pod tym klubem było spokojnie, ale nie są w stanie zapobiec każdej sytuacji. Policja próbowała także porozumieć się z obecną właścicielką lokalu, by zatrudniła własną ochronę i założyła monitoring. - Nie była tym zainteresowana. Wystąpiliśmy więc do miasta o cofnięcie licencji na sprzedaż alkoholu dla tego lokalu. W tym roku już dwukrotnie - mówi Szyperski.
Jak się okazuje, miasto umorzyło postępowanie. Jak wiele poprzednich. - Z tym problemem miasto boryka się już kilkanaście lat. Mamy stosy dokumentów. Kolejne postępowania administracyjne musimy jednak umarzać, bo nie jesteśmy w stanie udowodnić, że to lokal odpowiada za burdy - wyjaśnia burmistrz Krzysztof Bagiński.
Spokój? "Tylko poza miastem"
W sprawach albo brakuje świadków, albo wycofują oni zeznania. Miasto nie jest także w stanie udowodnić, że uczestnicy bójek upili się w tym konkretnym lokalu. - Jest on otwarty najdłużej w mieście, więc zjeżdżają się do niego osoby bawiące się w innych punktach - wyjaśnia Bagiński.
Jak opowiada nam burmistrz, właściciele lokalu też się już kilka razy zmieniali, więc nawet cofnięcie licencji dla jednego podmiotu nie rozwiąże problemu. - To syzyfowa praca. Nie bagatelizujemy problemu, ale to po prostu newralgiczne miejsce. Takich klubów w całej Polsce jest mnóstwo - twierdzi. Radzi też, by osoby, którym obecność klubu w centrum miasta przeszkadza, wyprowadziły się na obrzeża.
Pod białogardzkim klubem do podobnych sytuacji dochodzi bardzo często:
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa/pm / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: mieszkaniec Białogardu