Kiedy w kosmos leci kolejny tajny amerykański satelita wojskowy, zawsze przyznaje się do niego jakaś agencja. Zazwyczaj Narodowa Agencja Zwiadu. Jednak do wystrzelonego niedawno obiektu Zuma, nie przyznał się nikt. Nie ma najmniejszej oficjalnej sugestii wskazującej na to, czym jest. Pojawiły się natomiast przecieki i plotki, które czynią całą sprawę jeszcze bardziej zagadkową.
W oficjalnych komunikatach nie ma nawet informacji o tym, czy jest to satelita. Formalnie pada pojecie "pojazd kosmiczny". W kosmos wyniosła go rakieta Falcon 9 firmy SpaceX. Start miał miejsce 8 stycznia z Przylądka Canaveral. Tak jak zawsze w przypadku tajnych ładunków rządu USA, informowano na bieżąco jedynie o początkowym etapie lotu. Później zapadła cisza.
Doniesienia o awarii
Kilka dni później w amerykańskiej prasie zaczęły się pojawiać artykuły, według których lot zakończył się katastrofą. Miało dojść do jakieś niesprecyzowanej awarii i obiekt Zuma nie osiągnął planowanej orbity. Rzekomo wszedł ponownie w atmosferę i spłonął gdzieś nad Oceanem Indyjskim. Wszystkie teksty były oparte o nieoficjalne przecieki od polityków. Pentagon miał zorganizować spotkanie w Kongresie i poinformować o utracie Zumy. Na pytania mediów wojsko odparło tak, jak można było to przewidzieć: odmówiło komentarza. Podobnie firma Northrop Grumman, która wyprodukowała pojazd. Nieco szerzej wypowiedziała się jedynie firma SpaceX, która zdecydowanie zapewniła, że jej rakieta zadziałała "bezbłędnie" i dostarczyła ładunek tam, gdzie powinna. Nie odniosła się jednak nijak do losów samego ładunku. W amerykańskich mediach natychmiast pojawiły się spekulacje na temat tego, co właściwie mogło się stać. Jeśli rakieta zadziałała bezbłędnie, to musiało stać się coś na etapie odłączania od niej ładunku. Misja Zuma była niecodzienna, ponieważ wbrew standardowej praktyce to nie SpaceX dostarczyła adapter, łączący samą rakietę z wynoszonym na jej szczycie obiektem. Jego zadaniem jest najpierw odłączyć się od szczytu rakiety i odsunąć satelitę/pojazd na bezpieczną odległość, a potem odłączyć się samemu i spłonąć w atmosferze. W tym wypadku adapter dostarczyła firma Northrop Grumman. Obiekt Zuma miał być na tyle nietypowy, że nie pasował do tego standardowego łącznika oferowanego przez SpaceX. Pojawiły się więc spekulacje, że nowy adapter zawiódł i nie odłączył się prawidłowo od Zumy. Oznaczałoby to uniemożliwienie satelicie/obiektowi osiągnięcia planowanej orbity, co oznacza fiasko całej misji.
Wielka zasłona dymna
Pojawiły się jednak też zupełnie inne domysły. Szereg portali zajmujących się tematyką kosmiczną spekuluje, czy seria podobnych artykułów opartych o przecieki z Kongresu, nie była przypadkiem kontrolowanym zabiegiem dezinformacyjnym Pentagonu. Być może Zuma w ogóle nie uległa awarii, ale właśnie zgodnie z planem "zniknęła". Może to być bowiem kolejne wcielenie ściśle tajnych satelitów szpiegowskich nazywanych Misty. Ich główną cechą ma być zdolność do uniknięcia wykrycia z Ziemi. Taki satelita "stealth" ma wielką wartość dla wojska. Normalne satelity szpiegowskie można wykryć z Ziemi nawet przy pomocy lornetki, bo błyszczą się za sprawą odbitego światła słonecznego. W ten sposób można ustalić dokładnie, w jaki sposób poruszają się po orbicie i wiedzieć, kiedy nadlecą nad wybrany punkt globu. Pozwala to ukrywać się przed obserwacją z kosmosu. Na przykład na czas przelotu satelity zwiadowczego wystarczy schować nowy eksperymentalny samolot do hangaru. Natomiast gdyby kosmicznego zwiadowcy nie można było obserwować z Ziemi, to nie byłoby sposobu, aby się przed nim ukryć i nie można byłoby go zniszczyć przy pomocy broni antysatelitarnych. Amerykanie zaczęli pracować nad odpowiednimi technologiami prawdopodobnie jeszcze w latach 70. W 1990 roku prom kosmiczny Atlantis dostarczył na orbitę tajemniczy nienazwany obiekt, który później dorobił się nazwy Misty. Niedługo później w prasie amerykańskiej i radzieckiej pojawiły się artykuły oparte o nieoficjalne informacje, według których satelita miał ulec awarii i eksplodował. Tam, gdzie powinien się znajdować, zostało tylko coś, co przypomina szczątki. Cywilni obserwatorzy satelitów twierdzą jednak, że najpewniej był to wabik, a właściwy obiekt Misty dostrzegli kilka razy w krótkim odstępie czasu na zmienionej orbicie. Później zniknął i nigdy więcej go nie widziano. Pojawiła się więc teoria, że "eksplozja" obiektu Misty była tylko zmyłką i tak naprawdę był to pierwszy satelita "stealth".
Kolejny obiekt Misty mógł trafić na orbitę w 1999 roku. Cywilni obserwatorzy śledzą coś, co prawdopodobnie zostało uwolnione wówczas przez rakietę Tytan IV. Uznaje się, że to wabik, ponieważ ma dziwne charakterystyki, nieodpowiadające czemuś, co może być satelitą. Ten prawdziwy być może zmienił orbitę i "zniknął", tak jak Misty 1.
Pojawiła się nowa generacja?
Start trzeciego satelity Misty miał być planowany na 2004 rok, jednak prawdopodobnie do niego nie doszło. Program ich budowy spotkał się z ostrą krytyką w Kongresie, bo wykroczył ponad planowane koszty i był prześladowany przez ciągłe problemy. Część polityków pod wodzą demokratycznego senatora Johna Rockefellera ostro walczyła o jego skasowanie. Spór stał się na tyle zawzięty, że sprawa wyciekła w 2004 roku do dzienników "Washington Post" oraz "New York Times" i pozwoliła formalnie potwierdzić, że Pentagon rozwija w ścisłej tajemnicy satelity szpiegowskie "stealth".
Według kolejnych nieoficjalnych informacji program Misty miał zostać ostatecznie zamknięty w 2007 roku. Nie wiadomo nic o trzecim satelicie. CIA i Pentagon miały jednak nalegać na kontynuowanie prac nad takimi urządzeniami. W dobie rozwijania przez Chiny i Rosję broni antysatelitarnej posiadanie satelity trudnego do wykrycia z Ziemi, a co za tym idzie trudnego do zniszczenia, znacznie zyskuje na znaczeniu.
Być może wystrzelony właśnie obiekt Zuma jest nowym wcieleniem ściśle tajnych satelitów "stealth". W porównaniu do lat 80. czy 90. technologie wykorzystywane do szpiegowania z kosmosu gwałtownie się rozwinęły.
Być może nowa generacja satelitów "stealth" jest już praktyczna i nie oznacza gigantycznych kosztów, które nie znalazłyby akceptacji w Kongresie.
Autor: Maciej Kucharczyk/adso / Źródło: tvn24.pl