Zawody odbywały się w miniony weekend. Ogromną rybę wyłowili Krzysztof Pyra i Adrian Gontarz. O sukcesie uczestników poinformowała Polska Akademia Wędkarstwa.
- Mistrzostwo świata nam się wydarzyło! - woła jeden z podekscytowanych wędkarzy, widoczny na udostępnionym przez PAW nagraniu. I dodaje, wskazując na głowę zwierzęcia: - Mówią, że sum ma łeb jak sklep, ale tu bym stwierdził, że jak centrum handlowe.
Na zalewie, jak na sali operacyjnej
Jak tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl Krzysztof Pyra, zawody składają się z trzech weekendów. - Łowi się różne ryby, okonie, szczupaki, sandacze, sumy, bolenie. My się nastawiliśmy na suma, z tego względu, że na zalewie w Rybniku nie możemy normalnie pływać i łowić, jedynie na zawodach. Chcieliśmy złowić jak największego suma - tłumaczy.
Zespoły są dwuosobowe, uczestnicy na zmianę sterują łódką i łowią. Wędkarze korzystają z urządzeń, dzięki którym w przybliżeniu wiedzą, gdzie pod powierzchnia są ryby. - Tam płyniemy i tam rzucamy. To gra zespołowa, musimy się rozumieć bez słów - podkreśla Pyra.
Nasz rozmówca z zawodu jest chirurgiem i radiologiem zabiegowym. - Dla mnie taka elektronika nie jest obca, bardzo to przypomina USG - mówi.
2,5 godzin zmagań
Holowanie rekordowego suma trwało blisko 2,5 godziny, wędkarze użyli białej gumowej przynęty o długości około 25 centymetrów. Po zmierzeniu i sfotografowaniu ryba została wypuszczona na wolność.
- To tak naprawdę jest pomnik przyrody, jak dąb Bartek, ta ryba żyje 60 lat albo więcej, waży 130 kilogramów. Takie ryby z pełnym poszanowaniem oddaje się naturze, licząc na to, że ktoś inny będzie miał okazję je złowić albo zobaczyć - tłumaczy Pyra.
Zrzuty ciepłej wody
Zalew w Rybniku jest dla wędkarzy szczególnym miejscem. To tam w 2017 roku pobity został spinningowy rekord Polski. Tamten sum miał 261 cm. - Podczas tegorocznych zawodów kolega złowił 264-centymetrowego, więc pobił dawny rekord Polski, ale dzierżył go tylko półtorej godziny - mówi obecny rekordzista.
Sumy z Rybnika zawdzięczają swoje ogromne rozmiary zrzutom ciepłej wody z pobliskiej elektrowni. Pozwalało im to rosnąć przez cały rok, nie tylko w ciepłe miesiące. - Od kilku lat tych zrzutów już nie ma, więc to ostatnia szansa, by te ogromne ryby złowić - zdradza Pyra.
"Na pewno wywiera to wpływ na ryby"
System "catch & release" ("złap i wypuść"), praktykowany podczas zawodów, polega na jak najmniejszej ingerencji w wodne środowisko. Ryby są wypuszczane z powrotem na wolność. Jednak ta praktyka również może budzić obawy o cierpienie zwierząt.
- Z biologicznego punktu widzenia to na pewno wywiera wpływ na ryby. Długotrwały hol takiej ryby na pewno nie jest bez wpływu - mówi profesor Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza dr hab. Piotr Klimaszyk, kierownik Zakładu Ochrony Wód UAM.
Ekspert zwraca uwagę, że w sezonie jesienno-zimowym ryby nie odżywiają się tak intensywnie, jak wiosną i latem. Każdy wydatek energii ma więc znaczenie. Nie bez znaczenia jest też czas, który ryba spędza poza wodą, a jej oddychanie jest utrudnione. - Natomiast nie jestem w stanie powiedzieć, czy to wpłynie na przeżywalność takiej ryby - zastrzega prof. Klimaszyk.
Naukowiec zaznacza jednocześnie, że według jego wiedzy nie ma danych wskazujących na to, czy "catch&release" zwiększa śmiertelność ryb lub ma długofalowy wpływ na ekosystem.
- Cierpienie ryby na pewno występuje, jednak z całą pewnością lepiej, że ryby wracają do środowiska, niż gdyby miały być zabijane - podsumowuje nasz rozmówca.
Autorka/Autor: Anna Winiarska/ tam
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Polska Akademia Wędkarstwa