Gdy Chersoń był wciąż pod kontrolą wojsk rosyjskich, oni robili, co w ich mocy, by uprzykrzyć życie okupantom. - Organizowaliśmy w mieście wiele akcji. Wieszaliśmy na drzewach, drzwiach i budynkach żółte wstążki oraz plakaty. Malowaliśmy patriotyczne murale, graffiti, a także zbieraliśmy informacje na temat kolaborantów. Organizowaliśmy także protesty - opowiada w rozmowie z TVN24 BiS Iwan, główny koordynator ruchu "Żółtej wstążki" w Chersoniu.
Hubert Kijek, TVN24 BiS: Parę dni temu ukraińskie wojsko wyzwoliło Chersoń. Jakie nastroje panują w mieście?
Iwan, główny koordynator ruchu "Żółtej wstążki" w Chersoniu: W mieście trwa świętowanie, które przypomina jeden wielki festiwal rockowy organizowany przez wojsko. Ludzie noszą ukraińskie flagi, koszulki patriotyczne, żołnierze są przytulani przez przechodniów i robią sobie z nimi zdjęcie. To radosna chwila i bardzo ważna dla nas, mieszkańców Chersonia. Gdy zaczęły docierać do mnie informacje, że nasi byli widziani na rogatkach miasta, w dzielnicy Szumienski, to chciałem tam pojechać, ale nie udało mi się. Dotarłem do centrum miasta i zobaczyłem wyzwolicieli otoczonych przez setkę ludzi, wieczorem już tysiące osób celebrowały wolność. To była szczególna chwila dla nas wszystkich.
Okupacja Chersonia trwała 8 miesięcy – jak przez ten okres wyglądało życie w mieście?
Życie pod okupacją było niezwykle trudne, ale my, Ukraińcy staraliśmy się zaadaptować do tej sytuacji. Ludzie chcieli nadal zarabiać pieniądze, żeby potem kupić jedzenie dla bliskich. Miasto było w opłakanym stanie. Sklepy i przedsiębiorstwa były puste. Wiele zamknięto. Brakowało produktów spożywczych. Były także problemy z wodą, nie tylko w mieście, ale w całym regionie okupowanym przez Rosjan. Kreml nie był w stanie dostarczyć zaopatrzenia. Mimo to mieszkańcy nie stracili nadziei, nawet gdy najeźdźcy wysadzili kotłownie, linie elektroenergetyczne i wieże łączności komórkowej. Oni chcieli nas odciąć od informacji z zewnątrz i zniszczyć infrastrukturę krytyczną. Dlatego teraz bardzo ciężko jest wrócić do normalności. Ludzie stoją w kolejkach po wodę, a w niektórych miejscach powstały stacje, gdzie można naładować telefon. Żołnierze przybyli do miasta z terminalami Starlink, rozstawili je w Chersoniu, żebyśmy mogli zadzwonić do bliskich, wysłać zdjęcia i udzielać wywiadów, tak jak robię to teraz.
Jest pan przedstawicielem organizacji "Żółta wstążka" - co wasz ruch robił w Chersoniu?
Organizowaliśmy w mieście wiele akcji. Wieszaliśmy na drzewach, drzwiach i budynkach żółte wstążki oraz plakaty. Malowaliśmy patriotyczne murale, graffiti, a także zbieraliśmy informacje na temat kolaborantów. Organizowaliśmy także protesty, a na budynkach, gdzie przebywały wojska okupacyjne albo gdzie organizowano pseudoreferenda, malowaliśmy ukraińską literę Ї. Rosjanie panicznie obawiali się tych oznaczeń, ponieważ myśleli, że to znak dla wyrzutni HIMARS. Oni uważali, że w taki sposób rakiety są naprowadzane na cel.
Co wam groziło za takie akcje?
Nasi aktywiści byli wyszkoleni i dobrze poinformowani na temat tego, jak bezpiecznie i skutecznie przeprowadzać akcje w całym regionie. Oni wiedzieli, jak na przykład wyczyścić telefon lub skąd można bezpiecznie zadzwonić. Rosjanie próbowali schwytać koordynatorów naszego ruchu. Okupanci dopuścili się wielu złych rzeczy na obywatelach Ukrainy, żeby zdobyć informacje na temat "Żółtej wstążki". Jedna z kobiet, która miała torbę pełną wstążek, została zatrzymana przez Rosjan. Była przetrzymywana przez trzy tygodnie w prowizorycznym więzieniu. Najeźdźcy ją bili i przesłuchiwali. To jedyna nasza aktywistka aresztowana przez wroga.
Chersoń to niejedyne miasto, w którym działacie. Gdzie jesteście teraz aktywni?
"Żółta wstążka" działa od Ługańska po Krym. Jesteśmy na wszystkich okupowanych regionach. Około tysiąca naszych ludzi walczy na Krymie. Jesteśmy w Symferopolu, Jałcie, Sewastopolu i innych dużych miastach tego półwyspu.
Nasz ruch się rozrasta i na pewno będzie nas więcej.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: president.gov.ua