Myślę, że spadłem około 30 metrów i wówczas samochód niewiarygodnie zatrzymał się. Może uderzył w coś, nie był to gwałtowny wstrząs - opowiada włoskim mediom 34-letni mężczyzna, pod którego samochodem zawalił się wiadukt w Genui. Jak podało w nocy z wtorku na środę włoskie MSW, w katastrofie zginęło co najmniej 37 osób, a 16 zostało rannych. Bilans ten może jednak wzrosnąć.
34-letni Davide Capello w przeszłości był piłkarzem. Dziś jest strażakiem, choć wciąż gra też w lokalnym klubie Legino. We wtorek był jednym z kierowców, pod którymi zawalił się 400-metrowy odcinek wiaduktu w Genui.
Tato, wiadukt się zawalił
- Często jeździłem tą drogą, jedną z najbardziej zatłoczonych we Włoszech. Zobaczyłem, jak się zapada, to było straszne - relacjonował w "Corriere Dello Sport". - Zobaczyłem, jak droga przede mną znika i poczułem się wewnątrz samochodu całkiem bezsilny - dodawał w "La Repubblice".
- Myślę, że spadłem około 30 metrów i wówczas samochód niewiarygodnie zatrzymał się. Może uderzył w coś, nie był to gwałtowny wstrząs - wspominał. - Nie mam pojęcia, w jaki sposób mój samochód nie został zmiażdżony - przyznał 34-latek.
Uwięziony w samochodzie Capello zadzwonił najpierw do swojego ojca Franco, menadżera drużyny piłkarskiej, w której sam przed laty stawiał pierwsze sportowe kroki. - Tato, wiadukt po którym jechałem zawalił się i spadłem razem z samochodem. Nie martw się, jestem bezpieczny - powiedział.
Ojciec mężczyzny, do którego dotarła agencja ANSA, wciąż nie mógł opanować emocji, gdy mówił o tej rozmowie. - Na początku nie rozumiałem, co on mówi, w końcu powiedziałem mu: Davide, jeżeli możesz się ruszać, spróbuj się wydostać na zewnątrz. I to właśnie zrobił - relacjonował ojciec. - Jakiś święty go ocalił i muszę mu podziękować - dodał.
34-latek nie odniósł obrażeń i był w stanie o własnych siłach wydostać się z samochodu, który utknął pomiędzy filarami i ruinami wiaduktu. - Moi koledzy mówią, że to był cud. Jedyną konsekwencją, jaka mnie w związku z tym spotkała, było wbicie mi igły w ramię, gdy zabrali mnie do szpitala - przyznał.
Wielu zabitych i rannych
We wtorek rano zawalił się centralny odcinek wiaduktu na autostradzie w Genui na północy Włoch. Runął on z wysokości około 50 metrów. Ucierpieli zarówno ludzie w samochodach, które spadły wraz z odcinkiem drogi, jak i ci, na których z dużej wysokości spadły jej fragmenty. Z jednego ze zniszczonych domów wydobyto kilka osób z ciężkimi obrażeniami.
Jak podała w środę rano agencja ANSA, w katastrofie zginęło co najmniej 37 osób, a 16 zostało rannych. Włoskie służby ostrzegają jednak, że bilans ten może jeszcze znacząco wzrosnąć.
Nie wiadomo, co było przyczyną katastrofy. Telewizja RAI przypomniała, że już wcześniej wiadukt był obiektem wzmożonej uwagi ze strony ekspertów, ponieważ "były z nim problemy". Stacja twierdzi, że w 2009 roku planowano rozbiórkę wiaduktu, oddanego do użytku ponad 50 lat temu i zbudowanie nowego.
Do tragedii doszło w czasie gwałtownej burzy i ulewy nad Genuą, nazywanej "wodną bombą". Niektórzy świadkowie cytowani przez stacje radiowe i telewizyjne twierdzą, że w wiadukt trafił piorun. Są też relacje kierowców, którzy przejeżdżali tamtędy kilkanaście minut wcześniej i odczuli silniejsze niż zazwyczaj drżenia.
Jeżeli byliście świadkami tego zdarzenia, skontaktujcie się z nami: E-mail: kontakt24@tvn.pl Telefon: 22 324 24 24 Nr sms/mms: 516 4444 24
Autor: mm / Źródło: La Repubblica, Corriere Dello Sport, ANSA, PAP