W czasie niedzielnego zamachu terrorystycznego w Lahore w Pakistanie napastnik wszedł pomiędzy dzieci na placu zabaw i wysadził się.
W zamachu zginęło ponad 70 osób, z czego około 30 to dzieci. Ponad 150 ofiar z setek rannych trafiło do szpitala Jinnah w Lahore. Odwiedziła go dziennikarka "The Washington Post" Annie Gowen.
Reporterka napisała, że w szpitalu w Lahore chorzy leżą na otwartych salach. Wielu pacjentów to małe dzieci, więc siedzą przy nich rodzice, którzy starają się ulżyć bólowi i złagodzić szok.
Reporterka widziała dwoje dzieci, które leżały na łóżku z napisem: "nieznany". Ich rodzice zaginęli w czasie zamachu i - jak dotychczas nie udało się ustalić ich krewnych.
Większość pacjentów ma rany szarpane ciała, poparzenia i obrażenia wewnętrzne.
Zamach w Lahore
Do wybuchu doszło w niedzielę w rejonie parkingu przed parkiem Gulshan-e-Iqbal, zaledwie kilka metrów od dziecięcych huśtawek. Park w niedzielny wielkanocny wieczór był pełen ludzi. Rannych, z których część jest w stanie krytycznym, zabrano do sześciu szpitali w mieście. Większość to kobiety i dzieci. Szef lokalnej policji Haider Ashraf potwierdził, że wybuch spowodował zamachowiec samobójca.
Pakistan, zamieszkany przez 200 mln ludzi, głównie sunnitów, jest nękany rebeliami talibów, działalnością gangów i przemocą na tle wyznaniowym. Cierpią chrześcijanie, którzy stanowią zaledwie od 2 do 4 proc. społeczeństwa (w zależności od źródła) i często pomawiani są o bluźnierstwa wobec islamu, za co grozi kara śmierci.
Pendżab jest największą i najbogatszą prowincją kraju, do niedawna też najspokojniejszą. Ze stolicy Pendżabu, Lahore, pochodzi premier Pakistanu Nawaz Sharif. Jego przeciwnicy oskarżają go o tolerowanie bojowników w zamian za pokój w prowincji. Premier oczywiście zdecydowanie odrzuca te oskarżenia.
W 2014 roku Pakistan rozpoczął ofensywę przeciwko talibom i sprzymierzonym z nimi bojownikami w Waziristanie Północnym, starając się wygnać ich z górskich kryjówek, z których dżihadyści przeprowadzali ataki w Pakistanie i Afganistanie po drugiej stronie granicy.
Autor: pk / Źródło: Washington Post, PAP