Jest jednym z najbardziej znanych amerykańskich prezydentów, laureatem pokojowego Nobla, w Polsce znanym i pamiętanym szczególnie - także ze względu na swego najbliższego doradcę - polskiego emigranta Zbigniewa Brzezińskiego. Były prezydent USA Jimmy Carter rzadko udziela wywiadów, dla reporterki Faktów Katarzyny Kolendy-Zaleskiej zrobił wyjątek.
Jimmy Carter - 39 prezydent Stanów Zjednoczonych - dziś ma już 86 lat, ale nadal pracuje i nadal czaruje słynnym uśmiechem, którym w 76 roku zaczarował Amerykę. Wygrał wtedy wybory i w swoją pierwszą zagraniczną podróż w grudniu 77 roku przyjechał do Polski. Ten wybór nie był przypadkowy, doradcą do spraw bezpieczeństwa nowego prezydenta został polski emigrant Zbigniew Brzeziński.
- Ta podróż miała pokazać Polakom pozostającym pod sowiecką dominacją, że Ameryka popiera ich dążenia do wolności i demokracji - tłumaczy Carter w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską.
Wizyta w naszym kraju trwała kilkadziesiąt godzin, rozmowa z Edwardem Gierkiem była długa i nie dotyczyła wyłącznie polityki. - Zapytałem go czy jest chrześcijaniniem. Powiedział, że jest komunistą, ale jego matka jest gorliwą katoliczką. Zachęcałem go by zaczął słuchać swojej matki - wspomina Carter.
Nowa jakość
30 lat temu Carter był pewny, że po traumie wojny w Wietnamie i afery Watergate Amerykanie czekają na nową jakość w polityce. To on wprowadził do publicznej debaty kwestię praw człowieka. - Moi poprzednicy w Białym Domu zawsze wspierali dyktatorów przeciwko ludziom. My to zmieniliśmy i to my rozpoczęliśmy promowanie praw człowieka w polityce - mówi Carter.
Po czterech latach w Białym Domu przegrał z powodu kryzysu z porwanymi przez Iran amerykańskimi zakładnikami.
Komitet Noblowski docenił wkład Cartera w walkę o pokój na świecie, w tym na Bliskim Wschodzie. Obowiązujący wciąż traktat pokojowy między Egiptem a Izraelem wynegocjowany w czasie dwóch tygodni w Camp David to największy sukces jego prezydentury. Jak wspomina wcale nie było łatwo. - Przez ostatnie 10 dni Begin i Sadat mieli zakaz wspólnych spotkań. Mieszkali w osobnych domkach, a ze współpracownikami krążyłem od jednego do drugiego - wspomina.
Z Plains do Białego Domu
Zanim Carter został prezydentem przeszedł długą drogę. Wychował się w malutkim Plains w stanie Georgia, trzy godziny jazdy samochodem od Atlanty. Tu po ojcu przejął słynną farmę fistaszków.
Kilkadziesiąt lat temu Plains miało zaledwie 600 mieszkańców, jedną główną ulicę i parę sklepików. Dziś pod tym względem niewiele tu się zmieniło, tyle że na każdym kroku miasteczko składa hołd swojemu najsłynniejszemu mieszkańcowi. W szkole, do której chodził Carter i jego żona, stoi replika biurka z gabinetu owalnego, korytarz jest pełen kartek pocztowych z życzeniami dla prezydenta, a on sam jest jurorem w uczniowskim konkursie na najładniejszą.
Na stare lata Carter wrócił do Plains i - jak zapewniają mieszkańcy - stał się częścią tej maleńkiej wspólnoty. - W tym kościele co niedzielę naucza Biblii, tu jada kolacje, a tu na prośbę właścicieli urządził wraz z żoną wszystkie pokoje w lokalnym hoteliku - oprowadza po mieście Steve Theus, strażnik w Jimmy Carter National Historic Site.
- Niezwykły gentleman, nikogo nie wywyższa, nieważne, czy ktoś jest królem, czy zwykłym człowiekiem. Traktuje każdego tak samo - mówi starsza mieszkanka miasta.
Wielkie sprawy
Carter nadal angażuje się w sprawy międzynarodowe, m.in. w proces pokojowy na Bliskim Wschodzie. Planuje wysłać własną delegację, aby pilnowała wrześniowych wyborów w Egipcie.
Poświęca się też działalności humanitarnej. Wraz z żoną jeździ po świecie i pomaga w budowie domów dla najuboższych.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN