|

Nie ma forsy, nie ma władzy. A ta demokracja wymaga miliardów

Przyjaźń jest jak pieniądze, łatwiej ją zdobyć niż utrzymać - ta myśl, przypisywana XIX-wiecznemu brytyjskiemu pisarzowi Samuelowi Butlerowi, znajduje swoje odzwierciedlenie we współczesnych realiach amerykańskiej polityki. O ile w polityce w ogóle trudno o przyjaźń, o tyle pieniądze, napływające z różnych źródeł, są w niej niemal wszechobecne. Zwłaszcza kiedy chodzi o prawdopodobnie najdroższą kampanię prezydencką w historii USA. I chociaż rola pieniędzy w wyścigu o Biały Dom jest nie do przecenienia, to historia wyborczych starć za oceanem uczy, że kandydaci nie powinni liczyć swojego poparcia w dolarach. Jak tę lekcję odrabiają Donald Trump i Joe Biden?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Co wspólnego mają ze sobą Linda i Vince McMahon, wpływowe małżeństwo polityczki i szefa firmy zajmującej się popularyzacją wrestlingu, miliarder i aktywista ekologiczny Tom Steyer twierdzący, że zmiana klimatu to wyzwanie numer 1 dla współczesnego świata, oraz Sheldon Adelson, ponad osiemdziesięcioletni miliarder, założyciel ogromnej sieci amerykańskich kasyn? Oprócz pokaźnego majątku łączy ich też to, że wszyscy znajdują się w setce największych indywidualnych darczyńców w finiszującej właśnie kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych.

Głównym źródłem finansowania w wyborach prezydenckich pozostają bowiem pieniądze darczyńców prywatnych. - Wysokie kwoty, które generują miliony, czy nawet miliardy dolarów, jakie w danym cyklu wyborczym są gromadzone przez kandydatów i ich zwolenników, pochodzą przede wszystkim od wąskiej grupy darczyńców, stanowiących od 0,4-1 procent wszystkich wyborców – tłumaczy dr hab. Paweł Laidler, amerykanista i politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Natomiast pozostali wyborcy wpłacają często drobne kwoty, z których też przy dużej liczbie datków można zebrać pokaźne fundusze.

Wielki biznes wchodzi do polityki

Od 2012 roku amerykańskie kampanie wyborcze nie są de facto finansowane z kieszeni podatnika, bo wtedy kandydaci przestali pobierać subwencje z Federalnej Komisji Wyborczej. Dr Jan Misiuna, politolog i amerykanista ze Szkoły Głównej Handlowej, wskazuje też, że od początków XXI wieku zasady finasowania kampanii wyborczych są coraz bardziej liberalne, również co do tego, które podmioty mogą finansowo wspierać wyborczą rywalizację.

Jako kluczową datę w tym kontekście przywołuje rok 2010, kiedy to Sąd Najwyższy wydał rozstrzygnięcie w sporze między organizacją typu Super PAC Citizen United a Federalną Komisją Wyborczą. - To, co wówczas uczynił Sąd Najwyższy, i co w zasadzie zdziwiło wiele osób, to usankcjonowanie powstania organizacji sponsorskich na rzecz wartości, jak również kandydatów, które nie muszą ujawniać, kto im włożył pieniądze do ich skarbczyka. Więc w jakiś sposób pozwolił na ukrycie oryginalnego, pierwotnego źródła finansowania - tłumaczy amerykanista z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Bohdan Szklarski.

Żeby zrozumieć specyfikę finansowania kampanii prezydenckich w USA, trzeba bowiem zdać sobie sprawę z mnogości źródeł, z których – pośrednio lub bezpośrednio – płyną pieniądze na rzecz kandydata do Białego Domu. Są to nie tylko komitet wyborczy kandydata, ogólnokrajowe i lokalne komitety partyjne, ale także komitety akcji politycznej (Political Action Committee, w skrócie - PAC) oraz tzw. Super PACs. Te ostatnie nie mogą przelewać funduszy bezpośrednio na konto kandydata, ale mogą finansować działania, które w ewidentny sposób sprzyjają konkretnemu kandydatowi.

"Hard money" i "soft money"

I właśnie na na rolę pieniędzy pochodzących z Super PACs w prezydenckim wyścigu wskazuje Szklarski. - Jeżeli tylko kandydat nie jest konsultowany, co z tymi pieniędzmi zrobić, jak mają być wydane, jeżeli tego połączenia nie da się stwierdzić, to są to tak zwane "soft money" - one idą na rzecz kandydata, bez jego kontroli. A skoro są bez jego kontroli, to nie podlegają prawnym ograniczeniom - tłumaczy. W kontraście do "soft money" są "hard money" - czyli te pieniądze, które podlegają ograniczeniom i które idą na konto komitetu wyborczego.

Również Misiuna przyznaje, że finansową aktywność Super PACs w czasie prezydenckiej kampanii wyborczej można ocenić jako działanie w białych rękawiczkach. To rozwiązanie pozwalające angażować się wielkiemu biznesowi w kampanię wyborczą, chociaż nie bezpośrednio.

Kto lepiej zbiera pieniądze?

W teorii to republikanie są zwolennikami wpływu wielkich funduszy do kampanii wyborczych, a demokraci są temu przeciwni. Laidler pokazuje jednak, że w ostatnich cyklach wyborczych to demokratyczni kandydaci na prezydenta gromadzili więcej pieniędzy, co nie zawsze przynosiło pożądany skutek. W 2016 roku Hillary Clinton zebrała więcej pieniędzy od Donalda Trumpa, ale to on wygrał wybory. - Z kolei w 2008 roku krytykujący pozyskiwanie wielkich funduszy na kampanię Barack Obama przeprowadził największą kampanię w mediach społecznościowych, gromadząc rekordowe fundusze na swoją kampanię, co przyniosło mu sukces wyborczy – przypomina Laidler.

Zwolennicy Joe Bidena na Florydzie
Źródło: Reuters

Szklarski wskazuje, że "pieniądze rozkładają się w miarę równo": - Co prawda ostatnimi laty demokratom łatwiej przychodzi zbieranie pieniędzy niż republikanom, ale to często bierze się z tego, że jak ktoś jest w tak zwanej opozycji, a prezydent jest bardzo wyrazisty i wiadomo czemu się sprzeciwia, to bardzo mobilizuje darczyńców.

Amerykanista podkreśla przy tym, że "nieprawdą jest stereotypowe myślenie, że republikanie to partia biznesu, w związku z czym mają przewagę nad demokratami i zbierają więcej pieniędzy". Dlaczego? - Bo zawsze bardzo skutecznym zbieraczem pieniędzy są związki zawodowe, a te w większości przekazują pieniądze na rzecz demokratów – wskazuje.

Co ważne, w każdych wyborach kandydaci starają się pokazać, że średnia wpłata na ich konto to mała suma, a więc że źródła finansowania są rozproszone. Szklarski zwraca również uwagę na kwestię szerszą niż samo finansowanie kandydata na prezydenta, czyli zależność między miejscem, z którego płyną datki a ewentualną przyszłą aktywnością polityka.

– Bo jest oczekiwanie, że ten pieniądz rodzi zobowiązanie zwrotu usług w postaci konkretnej działalności. Jeszcze nikt nikogo nie złapał na tym, żeby ktoś kupował głosy w Kongresie, ale odebranie telefonu, spotkanie się z lobbystą, wypowiadanie się na dany temat w sposób mniej lub bardziej sprzyjający, to są oczywiste konsekwencje brania pieniędzy. Więc kandydaci unikają brania pieniędzy ze sprzecznych źródeł, bo się wtedy z nich nie mogą rozliczyć – przekonuje Szklarski.

Kasyna, ekologia i wrestling

Kto w tegorocznych wyborach wyłożył najwięcej pieniędzy? Zestawienie zajmującego się monitoringiem finansowania wyborów prezydenckich i do Kongresu Center for Responsive Politics otwierają Elizabeth i Richard Uihlein, małżeństwo twórców ogromnej firmy przemysłowej Uline. Na rzecz republikanów przeznaczyli prawie 60 milionów dolarów. Drugie miejsce zajmuje Tom Steyer wraz z małżonką Kathryn. To nie tylko przedsiębiorca i miliarder, ale także aktywista ekologiczny, który od lat wspiera finansowo polityków związanych z Partią Demokratyczną, zarówno tych startujących na prezydenta, jak i ubiegających się o miejsce w Senacie czy Izbie Reprezentantów. W 2013 roku założył organizację proekologiczną NextGen America, której politycznym ramieniem jest Super PAC NextGen America Political Action Committee. Ubiegał się nawet o nominację demokratów w tegorocznych wyborach, ale ostatecznie wycofał się z wyścigu. Na rzecz demokratów w obecnej kampanii przeznaczył ponad 54 miliony dolarów. 

Podium uzupełnia Sheldon Adelson, założyciel Las Vegas Sands Corporation, sieci kasyn o globalnym zasięgu, który zarówno w tej, jak i w poprzedniej prezydenckiej kampanii wspomagał Donalda Trumpa. W tym roku na ten cel przeznaczył ponad 53 miliony dolarów.

- Z jednej i drugiej strony mamy przykłady darczyńców, którzy w każdym cyklu wyborczym wspierają kandydatów konkretnej partii - zauważa Laidler. Jego zdaniem to dowód na upartyjnienie wyborów prezydenckich, gdzie nie zawsze chodzi o nazwiska, a o "afiliację polityczną".

W przypadku Trumpa warto zauważyć, że część ze środków na obecną kampanię pochodzi, podobnie jak cztery lata temu, z jego własnej kieszeni. Po raz kolejny wśród jego darczyńców znalazła się także Linda McMahon i jej mąż Vince, szef firmy popularyzującej wrestling WWE (World Wrestling Entertainment). To kolejny przykład darczyńcy z własnymi politycznymi ambicjami. Linda McMahon w przeszłości była dwukrotnie kandydatką republikanów w wyborach do Senatu, a od 2017 roku zasiada w gabinecie Trumpa jako kierownik Small Business Administration.

Hollywood i Dolina Krzemowa

- Według informacji portali analizujących proces finansowania wyborów w USA, w obecnym cyklu obydwaj kandydaci zostali wsparci przez ponad sto rodzin miliarderów każdy, a w przypadku Joe Bidena liczba ta zbliża się do 150 rodzin. Większość z nich przekazuje środki na wspomniane Super PACs, przez co trudno jest jednoznacznie określić, jakiej wysokości są to kwoty - mówi Laidler.

Misiuna wskazuje, że wśród darczyńców Bidena pojawiają się ludzie związani z branżą technologiczną, ze środowiskiem uniwersyteckim oraz urzędnikami, ale nie pochodzącymi z klucza politycznego. Z kolei wśród darczyńców Trumpa wyróżnia osoby związane z branżą wojskową.

Na stronach Center for Responsive Politics wśród darczyńców Bidena widnieją osoby związane z Google, Facebookiem, Apple czy Amazonem. Podział indywidualnych darczyńców ze względu na płeć w przypadku kandydata demokratów rozkłada się niemal po równo – 52 procent stanowią mężczyźni, 48 procent kobiety. U Trumpa te dysproporcje są większe – 63 procent jego indywidualnych darczyńców to mężczyźni, a 37 procent – kobiety.

Szklarski uważa, że istotnym kryterium określającym charakterystykę darczyńców kandydatów demokratów i republikanów są sprawy ideologiczne. - Mamy Hollywood, które jako liberalne źródło finansuje szczodrze demokratów, i mamy jednocześnie prawicowych ideologów czy konserwatystów, którzy z radością płacą na przykład na Partię Herbacianą (ultrakonserwatywne skrzydło Republikanów; ang. Tea Party - red.) - wymienia.

Jako kolejny typ darczyńców, zarówno po stronie republikanów jak i demokratów, Szklarski wskazuje na tak zwane "single issue groups", czyli grupy interesu, które pilnują jednej sprawy – na przykład kwestii związanych z dostępem do broni, aborcji czy ochrony środowiska.

horyzont1
Amerykanistka Renata Nowaczewska o wyborach prezydenckich w USA
Źródło: TVN24

Dlaczego te wybory są najdroższe w historii?

Jaki będzie ostateczny koszt wyborów prezydenckich 2020? Center for Responsive Politics szacuje, że może on wynieść ponad pięć miliardów dolarów, co czyniłoby je najdroższymi w amerykańskiej historii.

Misiuna w artykule ”Donald Trump i pieniądze w prezydenckiej kampanii wyborczej 2016 roku” analizuje koszty wszystkich prezydenckich kampanii w XXI wieku. I tak oto koszt kampanii w 2004 roku wyniósł 1 miliard 910 milionów, w 2008 – 2 miliardy 799 milionów, w 2012 – 2 miliardy 621 milionów, a w 2016 - 2 miliardy 386 milionów. Dlaczego tegoroczne wybory są pod tym względem rekordowe? Misiuna wylicza trzy kluczowe powody: poziom politycznej polaryzacji w amerykańskim społeczeństwie, stosunek do Donalda Trumpa, a także to, że w tle wyborczego wyścigu jest kontrola nad Senatem i nominacjami do Sądu Najwyższego.

Dodatkowo powodów rekordowych wydatków podczas tegorocznej kampanii upatruje w postępie technologicznym, zwracając uwagę na ogromną łatwość zbierania pieniędzy w internecie poprzez aplikacje społecznościowe.

"W polityce moment rozliczenia jest jeden"

- Poza tym jest coraz więcej sposobów wydawania tych pieniędzy - bardzo drogie są badania opinii publicznej, pojawiają się nowe formy reklamy, teraz głównie w internecie, a nie w telewizji - zauważa Szklarski.

- Wydatków jest coraz więcej. To jest trochę jak w wyścigu zbrojeń. Wiemy, że w pewnym momencie kupienie dodatkowego samolotu już nie czyni nas bezpieczniejszym. Tak samo jak wydanie kolejnych stu tysięcy dolarów wcale nie przyczynia się do zwiększenia liczby głosów. Ale nikt nigdy nie wie, gdzie jest ta granica – kontynuuje, porównując sytuację do działalności biznesowej: - Ale w biznesie ten okres rozliczenia jest nieco bardziej rozproszony - jak nie poszła sprzedaż teraz, to może uda się zrobić coś za jakiś czas, za parę miesięcy. W polityce moment rozliczenia jest jeden – dzień głosowania.

- W związku z czym – kontynuuje Szklarski - nikt nie stanie w drzwiach gabinetu polityka i nie powie mu: to są wyrzucone pieniądze w błoto, szkoda ich, nie wydawajmy ich. Bo kandydat odpowie: to może wydajmy gdzie indziej, skoro mamy, to wydajmy. Bo nigdy nie wiadomo, czy może nie zabraknąć 537 głosów na Florydzie jak w 2000 roku.

Wtedy to do ostatniej chwili walczyli ze sobą ówczesny wiceprezydent Al Gore i George W. Bush, a o końcowym sukcesie tego drugiego przesądziło ostatecznie kilkaset głosów w południowym stanie, co pozwoliło mu ostatecznie zgarnąć głosy elektorskie i zostać prezydentem.

Szklarski przyznaje, że amerykańska kampania prezydencka to "finansowy wyścig zbrojeń" i każda strona musi w nim uczestniczyć: - Bo jak nie wejdzie do gry, to może przegrać w małym stanie, a głosy elektorskie z tego stanu mogą okazać się potrzebne do ostatecznego triumfu.

Paradoks kampanii

Według Laidlera, miliardy dolarów wydane w czasie kampanii wbrew pozorom "nie oznaczają bardziej transparentnej i bogatej merytorycznie kampanii". - Obecny cykl wyborczy to pokazuje. Mamy rekordowe sumy gromadzone przez kandydatów, a treści merytorycznej jest coraz mniej. Kampania pełna jest negatywnych emocji, oskarżeń i chaosu, co pogłębia polaryzację społeczeństwa. Fakt, że większość środków pochodzi od najbogatszych, nie ułatwia poczucia, że obydwaj kandydaci reprezentują zwykłych wyborców.

- Paradoks kampanii polega na tym, że nie musisz zgromadzić więcej funduszy, aby wygrać. Ale bez pieniędzy nie jest możliwe uczestniczenie w wyścigu. Trochę to przypomina rozgrywki sportowe dla elit, gdzie pokaźne wpisowe sprawia, że dostajesz szansę na zaprezentowanie się całemu światu - tłumaczy Laidler.

Wybory prezydenckie USA 2000-2016
Wybory prezydenckie USA 2000-2016
Źródło: PAP/AFP

"Ameryka stoi na rozdrożu dróg"

Co finansowy kształt tej kampanii mówi o współczesnej Ameryce? Misiuna ocenia, że "Ameryka stoi na rozdrożu dróg": - W tym momencie decyduje się wybór tego, jaki model społeczny i polityczny zostanie wybrany. Chodzi o stopień zaangażowania państwa w sprawy obywateli, kierunek rozwoju, jak i model rozwoju. To się bardzo objawia w tych wyborach w tej polaryzacji i mobilizacji wyborców.

Misiuna nie wskazuje wprost, czy na podstawie finansowego kształtu kampanii da się wskazać faworyta batalii o Biały Dom. Zwraca jednak uwagę, że jego obecny lokator ma zmobilizowaną bazę polityczną, zmobilizowany elektorat i to ma odzwierciedlenie w wielu wpłatach od małych darczyńców. - Nie fetyszyzowałbym tego, że w rankingach poparcia Joe Biden ma przewagę. Przywiązanie do Trumpa może spowodować, że mniejszość wyborców, ale w większości stanów, jest w stanie wybrać go na prezydenta – zwraca uwagę.

"Robią wszystko, żeby pokazać światu, że pieniądz nie kupuje głosów"

- Amerykanie robią wszystko, żeby pokazać światu, że pieniądz nie kupuje głosów, nie kupuje kandydata, i że przekazanie pieniędzy nie oznacza, że ten kandydat będzie służył wiernie interesom danej grupy, choćby nie wiem co się działo. To jest zdejmowanie z siebie zarzutów o korupcję, czemu służy przede wszystkim przejrzystość. A w sensie aksjologicznym – zrównanie pieniędzy z głosem - ale nie "vote", czyli głosem wyborczym, a "voice" - głosem społecznym, w danej sprawie – podsumowuje Szklarski.

Zdaniem Laidlera jednak, cenę za tak drogie wybory, w praktyce "zapłaci przeciętny wyborca", który mierzy się z problemem bezrobocia, nielegalnej imigracji, nierówności rasowych i innych problemów dnia codziennego. - Nie łudźmy się jednak, że system ten będzie kiedykolwiek wyglądał inaczej - dodaje.

Wybory prezydenckie w USA, wyniki sondaży do 29 października 2020 r.
Wybory prezydenckie w USA, wyniki sondaży do 29 października 2020 r.
Czytaj także: