Drogi czytelniku, jeśli przypadkiem urodziłeś się w Stanach Zjednoczonych, masz amerykańskie obywatelstwo, stały pobyt na amerykańskiej ziemi od minimum 14 lat i co najmniej 35. rok życia, masz prawo myśleć o zostaniu prezydentem USA. Nie spełniasz tych warunków? Odetchnij z ulgą. Inaczej przed tobą tysiące mil kampanijnej trasy, spotkania z wyborcami i bój o niemal każdy kawałek ziemi. A także miliony wydanych dolarów. Ale jednak gdybyś… Co powinieneś wiedzieć, by zasiąść w Białym Domu?
1. Poznaj swój elektorat
Gra toczy się o wielką stawkę, więc pamiętaj, by w pierwszej kolejności dowiedzieć się, o czyje głosy walczysz. W tegorocznych wyborach prezydenckich uprawnionych do głosowania są 224 miliony mieszkańców Stanów Zjednoczonych, którzy mają 18 lat, są obywatelami USA i zarejestrowali się jako wyborcy - konkretnej partii politycznej bądź niezależni.
Istotne jest także zrozumienie różnorodności etnicznej Stanów Zjednoczonych i jej wpływu na elekcję. Według ośrodka badawczego Pew Research Center, w 2020 roku zmniejszy się procentowy udział białych mieszkańców Stanów Zjednoczonych w wyborach. O ile w 2000 roku stanowili oni 76,4 procenta wszystkich wyborców, tak dwie dekady później ich udział w ogóle elektoratu wynosić będzie o około 10 punktów procentowych mniej. W tym samym okresie o blisko połowę zwiększy się udział głosującej mniejszości latynoskiej - z 7,4 procenta do 13,3 procent. Pamiętaj o tym, ponieważ to właśnie głosy mniejszości mogą zdecydować o twoim zwycięstwie.
Zwróć także uwagę na młodych wyborców. Według wielu mediów, już ten rok może okazać się przełomowy z punktu widzenia ich zaangażowania. Przekuj ich aktywność w sieci na mobilizację przy urnach. To szczególnie ważne, bo - jak zauważa analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Mateusz Piotrowski - to właśnie młodzi wyborcy najczęściej rezygnują z udziału w głosowaniu, co było widać na przykładzie młodego, aktywnego w mediach społecznościowych elektoratu senatora Berniego Sandersa, który ostatecznie nie pojawił się w lokalach wyborczych.
2. Graj drużynowo
Nikt w pojedynkę nie wygrał wyborów prezydenckich. Jeżeli więc poważnie myślisz o Gabinecie Owalnym, powinieneś dołączyć do jednej z drużyn, która da ci na to największe szanse. Amerykański system polityczny zdominowany jest przez dwie partie - Republikańską i Demokratyczną. Te dwa główne amerykańskie ugrupowania nie mają spójnego charakteru i są wewnętrznie podzielone ze względu na grupy wpływów czy zależności stanowe. Nie ma też mowy o "członkostwie". Nie ma legitymacji czy przynależności, nie ma składek. Jak wyjaśnia Piotrowski, jeżeli ktoś się uważa za zwolennika danej partii, to po prostu się jako taki określa.
Oznacza to, że formalnie nie musisz nawet zapisywać się do któregokolwiek ugrupowania, by móc reprezentować je w wyborczym wyścigu. Przykład? Donald Trump przez lata deklarował się jako wyborca demokratów, by ostatecznie zostać prezydentem z ramienia Partii Republikańskiej. Albo Bernie Sanders, jedna z barwniejszych postaci Partii Demokratycznej, który publicznie deklaruje się jako polityk niezależny.
Ciężko jest wskazać szczegółowy program obu partii. To raczej utarte, ogólne postulaty, ale spróbujmy uwypuklić różnice.
Partia Republikańska
Grand Old Party (GOP) najogólniej rzecz biorąc jest konserwatywna światopoglądowo i neoliberalna gospodarczo. Obniżenie podatków, minimalizowanie udziału państwa w gospodarce i życiu społecznym, wolność w dostępie do broni palnej i ograniczenia migracyjne, tradycyjne wartości oparte o wiarę - jeśli to twoje poglądy, z GOP będzie ci po drodze. Ze statystyk wynika też, że w takim razie najprawdopodobniej jesteś białym mężczyzną deklarującym przywiązanie do religii chrześcijańskiej (zapewne protestantem) i mieszkasz na przedmieściu lub na wsi.
Partia Demokratyczna
A jeśli opowiadasz się za zaostrzeniem prawa do posiadania broni, postulujesz większy udział rządu w gospodarce i życiu społecznym poprzez rozszerzenie programów socjalnych, zapewne jesteś demokratą. Co oznacza, że statystycznie bardziej prawdopodobne jest, że mieszkasz w dużym ośrodku miejskim o zróżnicowanej demografii lub też w zamożnym regionie. Są też duże szanse, że jesteś kobietą i masz wyższe wykształcenie. A jeśli jesteś Afroamerykaninem lub Latynosem, to odpowiednio w 9/10 i 6/10 przypadków demokraci to partia właśnie dla ciebie.
Choć w wyborach prezydenckich pojawiają się kandydaci niezależni bądź reprezentujący pomniejsze ugrupowania, to nie zaprzątaj sobie tym głowy. Przy takim wyborze twoje szanse na zwycięstwo byłyby minimalne.
3. Pamiętaj o pieniądzach
Aby skutecznie ubiegać się o prezydenturę, musisz zadbać o finanse kampanii. Wszystkie pieniądze idą ze źródeł prywatnych, więc doskonale, jeśli jesteś multimiliarderem jak Michael Bloomberg i część wydatków możesz pokryć z własnej kieszeni. Ale jeśli akurat nie dorobiłeś się bajońskich sum w tym kraju wielkich możliwości, daleko nie zajedziesz bez pomocy rozległych struktur i wpływów partyjnych. Potrzebujesz pieniędzy od zwolenników indywidualnych, jak i od organizacji i gigantów biznesowych.
A skoro obydwie partie w wymiarze ogólnokrajowym to w zasadzie machiny wyborcze, które konsolidują swoje struktury jedynie na czas kampanii, to takie zaplecze bardzo ci się przyda.
4. Primaries i caucuses
Jeżeli zdecydowałeś lub zdecydowałaś się już na to, z ramienia której partii stoczysz bój o Waszyngton, brawo – może to nawet oznaczać, że masz sprecyzowane poglądy. Przejdźmy zatem do terminarza.
Pamiętaj, że amerykańska kampania rozkręca się na długo przed dniem wyborów, a pierwsi kandydaci swoje aspiracje zgłaszają nawet na dwa lata wcześniej. Najważniejsze jednak, byś z ogłoszeniem decyzji o starcie wyrobił się do stycznia roku wyborczego. I przygotował się na prawyborczy maraton (z workami dolarów zamiast batoników energetycznych).
Konkurentów do partyjnej nominacji będziesz miał co najmniej kilku, a przed sobą wewnątrzpartyjne prawybory w każdym ze stanów. Cel jest prosty. Musisz zebrać większość regionalnych delegatów, którzy na letniej konwencji partyjnej wskażą, że to ty staniesz do wyborów ogólnokrajowych i będziesz ubiegał się o fotel prezydenta USA.
Pamiętaj, że prawybory mają różną formę w zależności od regulacji stanowych i partyjnych, ale nie przejmuj się, zasadniczo wskazać można dwa główne tryby głosowania. W większości stanów delegatów wyłania się poprzez znane z europejskiego systemu wyborczego tajne głosowania w lokalach, tak zwane primaries. W kilku regionach wyboru dokonuje się jednak w czasie caucuses, czyli wielogodzinnych debat z udziałem zarejestrowanych wyborców partii oraz przedstawicieli poszczególnych sztabów. Niegdyś popularna, dziś taka forma głosowania bywa jednak krytykowana jako niedemokratyczna. W 2020 roku jedynie cztery stany zdecydowały się na przeprowadzenie caucuses: Iowa, Nevada, Dakota Północna oraz Wyoming.
Liczba delegatów zależna jest od zaludnienia stanu i rozdzielana między kandydatów proporcjonalnie do uzyskanego poparcia. W blisko 40-milionowej Kalifornii będziesz walczyć o 415 głosów, a w nieco ponad półmilionowym Wyoming oraz siedemsettysięcznej Dakocie Północnej - o 14. Łącznie z głosami tak zwanych superdelegatów (zwykle są to byli lub obecni prominentni politycy frakcji), w prawyborach masz do zdobycia kilka tysięcy głosów – w 2020 roku w Partii Demokratycznej do było to 3979 głosów delegatów, a 2550 w Republikańskiej.
Dobrze jest wygrywać i to szczególnie na początku, ale pamiętaj, że zwycięstwo w prawyborach w pierwszych czterech stanach, choć prestiżowe ze względu na sytuowanie kandydatów w blokach startowych przed wielomiesięcznym maratonem wyborczym, nie przesądzi o twojej nominacji. Do kluczowego starcia dochodzi w Superwtorek, kiedy o tym, w czyje ręce powierzyć starania o Biały Dom, decyduje 14 stanów, w tym dwa najludniejsze: Teksas i Kalifornia. Tylko tego jednego dnia (w 2020 roku był to 3 marca) do zdobycia jest jedna trzecia mandatów. Tak że się staraj do końca (o ile masz jeszcze pieniądze).
5. Liczy się show
Niezależnie od tego, które z ugrupowań reprezentujesz, twoja nominacja zostanie potwierdzona na letniej konwencji partyjnej. Bez obaw. To w zasadzie bardziej kilkudniowe festiwale z przemówieniami i artystycznymi występami niż nudne europejskie polityczne spędy.
Ale pozostań czujny, dbaj o detale i nie zanudź wyborców! Na scenie powinny się na przykład pojawić gwiazdy show biznesu. Spróbuj Katy Perry czy Meryl Streep jak Hillary Clinton, albo Billie Eilish jak Joe Biden.
Oczywiście nigdy nie możesz być pewny swego do końca. Podczas konwencji potrzebujesz większości głosów, by uzyskać partyjną nominację, ale gdyby kandydat z najwyższą liczbą delegatów nie zdobył co najmniej połowy poparcia, dochodzi do kolejnego głosowania, podczas którego delegaci nie są już jak wcześniej związani preferencjami wyborców i mogą zagłosować według własnego uznania. Ale nie martw się na zapas, zwykle, dla pokazania jedności w partii, osoby z dołu tabeli jeszcze przed konwencją udzielają swojego poparcia któremuś z głównych graczy.
6. Przekonaj nieprzekonanych
No to masz już nominację. Gratulacje. Ale teraz będzie już tylko trudniej. Po amerykańskim Święcie Pracy przypadającym na początek września, rozpocznie się coś, co nazwać można właściwą kampanią. Będziesz miał na nią dwa miesiące, ponieważ zgodnie z prawem, terminem wyborów prezydenckich w USA jest wtorek po pierwszym poniedziałku listopada roku wyborczego.
Dlaczego wtorek? Z perspektywy XVII-wiecznych polityków nowo narodzonych Stanów Zjednoczonych, listopad wydawał się dogodnym miesiącem. Z jednej strony mieszkańcy prowincji nie byli już pochłonięci żniwami, a z drugiej, mroźna zima utrudniająca przemieszczanie się miała dopiero nadejść. Ówczesny Amerykanin w niedzielę brał udział w nabożeństwie, a zwyczajowo w środę odbywały się targi. Wtorek zatem był odpowiednim dniem, który pozwalał mieszkańcom niezurbanizowanej prowincji na dotarcie do - często oddalonego - punktu wyborczego i wzięcie udziału w głosowaniu, bez rezygnacji z codziennych obowiązków.
A że Stany Zjednoczone to kraj, w którym wciąż obowiązuje konstytucja z XVIII wieku (tak, tak, z poprawkami), a Sąd Najwyższy głowi się od czasu do czasu nad tym, co pewna grupa białych mężczyzn miała na myśli tworząc wtedy ustawę zasadniczą, to w XXI wieku nadal wybory są we wtorek.
Czasu jest niewiele, więc dobrze, jeżeli swoje wysiłki skoncentrujesz na tak zwanych swing states, czyli stanach, które tak historycznie, jak i sondażowo nie wykazują jednoznacznej lojalności partyjnej. Zwykle obydwa ugrupowania już na starcie mogą bowiem liczyć na poparcie w swoich bastionach. Konserwatywny Teksas (do którego jeszcze przejdziemy) od 1980 roku wskazuje w wyborach kandydata Partii Republikańskiej. Alaska ostatni raz poparcia demokracie udzieliła w 1964 roku, a w Kalifornii kandydat Partii Demokratycznej wygrywa od 1992 roku. Szkoda pieniędzy, jeśli jesteś z przeciwnej partii. Warto je wydać gdzie indziej.
Na przykład na 20-milionowej Florydzie - najludniejszym stanie, którego nie da się przypisać żadnej z partii (w 2016 roku padła łupem Donalda Trumpa, ale obecnie sondaże wskazują na zwycięstwo Joe Bidena). Albo w Iowa czy Karolinie Północnej. A już na pewno w Pensylwanii, Wisconsin, Michigan czy Arizonie. No i w Ohio – tam od 1964 roku wybory wygrywa kandydat, który ostatecznie zwycięża także w całym kraju.
Wróćmy jednak do Teksasu, drugiego najludniejszego stanu USA, który przez dekady uważany był za twierdzę republikanów, zapewniając tej partii równowagę wobec liberalnej Kalifornii. Od kilku lat skręca jednak w stronę centrum. W 2016 roku Hillary Clinton przegrała tu z Trumpem 9 punktami procentowymi, stając się pierwszym demokratycznym kandydatem od 1990 roku, którego strata do rywala wyniosła jednocyfrową wartość. W najnowszych sondażach przewaga Trumpa nad Bidenem topnieje i wiele wskazuje na to, że w tegorocznych wyborach także tu może zdarzyć się wiele.
Ale dlaczego te stany są w ogóle ważne?
7. "Zwycięzca bierze wszystko"
Dla Ojców Założycieli oczywistym było, że przeprowadzenie ogólnokrajowych wyborów będzie przedsięwzięciem logistycznie ciężkim zarówno dla obywateli, jak i samych kandydatów. Ponadto istniała obawa, że o przyszłości kraju mogą decydować gęściej zaludnione, zurbanizowane regiony. Postanowiono więc, że o wyborze głowy państwa Amerykanie będą decydować w wyborach pośrednich, powierzając swój głos elektorom, którzy następnie podczas Kolegium Elektorów wskażą kto zasiądzie w Białym Domu. Głosowanie przez pośredników brzmi sensownie jak na końcówkę XVIII wieku. W XXI już nie dla wszystkich, ale system pozostaje bez zmian.
Co musisz zatem wiedzieć? Że łącznie w Kolegium Elektorów zasiada 538 elektorów wybieranych z każdego z 50 stanów oraz ze stołecznego Dystryktu Kolumbii. Że liczba elektorów przypadających danemu stanowi jest równa liczbie jego przedstawicieli w Kongresie – dwóch senatorów oraz liczba członków Izby Reprezentantów zależna od wielkości stanu. I najważniejsze – że aby wygrać wybory, musisz zdobyć poparcie 270 elektorów.
I tu wracamy do stanów. Najwięcej elektorów (55) reprezentuje Kalifornię, która w Kongresie ma dwa miejsca senatorskie oraz 53 członków Izby Reprezentantów. Potem są Teksas (38 elektorów) oraz Nowy Jork i Floryda (po 29 elektorów). A na koniec siedem najmniejszych stanów, które wystawiają jedynie po trzech elektorów, podobnie jak Dystrykt Kolumbii, który formalnie nawet nie jest stanem.
Ponieważ w większości stanów obowiązuje zasada "zwycięzca bierze wszystko", to jeśli wygrasz wybory w jakimś stanie, dostaniesz głosy wszystkich jego elektorów. Niewielkim wyjątkiem są Maine i Nebraska, gdzie mandaty elektorskie rozdzielane są zgodnie z wynikami wyborów w okręgach wyborczych, a dla kandydata z większą liczbą głosów przypada dodatkowo poparcie dwóch elektorów, odpowiadających liczbie senatorów (każdy stan ma ich właśnie dwóch).
Nie każdemu system elektorski się podoba (ty nie masz wyjścia), bo najzwyczajniej w świecie nie odpowiada on faktycznemu poparciu społecznemu dla poszczególnych kandydatów. Zdarza się bowiem, że osoba z większą liczbą głosów w skali całych Stanów zdobywa mniejszą liczbę głosów w Kolegium. Nie szukając przykładów daleko - Hillary Clinton uzyskała o blisko trzy miliony głosów więcej niż Donald Trump, a mimo to przegrała wybory różnicą 77 głosów elektorskich.
Dlaczego by tego nie zmienić, skoro rzeczywista decyzja o tym, kto zostanie prezydentem, nie leży po stronie obywateli? Jak mówi Mateusz Piotrowski z PISM, trzeba jednak brać pod uwagę, że mamy do czynienia z państwem federalnym, w którym należy dopuścić do głosu w równym stopniu wszystkie stany: - Amerykanie mają hopla na punkcie swojej konstytucji. System elektorski jest przejrzysty i nie ma powodów, by miał zostać zmieniony.
Żeby było jeszcze bardziej egzotycznie, pamiętaj, że matematycznie możliwa jest sytuacja, w której razem z kontrkandydatem zdobędziecie identyczną liczbę głosów elektorskich. Co wtedy? Wtedy o tym, kto zostanie prezydentem, zadecyduje Izba Reprezentantów.
8. Liczy się każdy głos
Wpływ na twój ostateczny wynik może mieć również Sąd Najwyższy. Stało się tak w 2000 roku, gdy nakazał on przerwanie ponownego przeliczania głosów, rozpoczętego w związku z rzekomymi nieprawidłowościami, do jakich miało dochodzić w czasie głosowania na Florydzie. Ostatecznie stan ten liczbą 537 głosów przypadł Georgowi W. Bushowi, dając mu zwycięstwo nad demokratą Alem Gorem w całych wyborach.
Choć niektórzy Amerykanie obawiają się, że skład sądu – to szczególnie gorący temat w tym roku po śmierci Ruth Bader Ginsburg i nominacji Amy Coney Barrett – może mieć wpływ na elekcję, Piotrowski nie podziela obaw o "partyjne" orzecznictwo sędziów. – Sędziowie są ludźmi, więc mają różne przekonania, różne podejście do wolności obywatelskich. Nie wydaje mi się jednak, by istniało zagrożenie, że będą decydowali wyłącznie z perspektywy politycznej – zwraca uwagę.
Gratulacje. Przebrnąłeś do końca. Kiedy dowiesz się, czy wygrałeś? Stany Zjednoczone to kraj kilku stref czasowych, zatem wstępne wyniki wyborów spływają przez kilka godzin w czasie wieczoru wyborczego. Dokładniejszych rezultatów można spodziewać się po zamknięciu lokali na Zachodnim Wybrzeżu, około godziny 6 czasu polskiego. Szczęśliwie w tym roku już nie wystartujesz, ale gdyby, to wiedz, że tym razem sytuacja może się skomplikować ze względu na większy niż zawsze udział głosujących drogą korespondencyjną. W związku z pandemią COVID-19 wiele stanów ułatwiło obywatelom dostęp do tej formy głosowania, choć w różnych regionach jest ona różnie regulowana.
Niemniej, zgodnie z prawem procedura liczenia głosów powinna zakończyć się 14 grudnia, gdy elektorzy w imieniu mieszkańców poszczególnych stanów wybiorą głowę państwa. A 20 stycznia następnego roku na schodach przed budynkiem amerykańskiego Kapitolu zostaniesz zaprzysiężony na prezydenta Stanów Zjednoczonych. To tylko cztery lata. Czas zacząć myśleć o reelekcji.
Autorka/Autor: Filip Tręda
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michael Reaves/Getty Images