Próba zamachu na Donalda Trumpa, ważna konwencja republikanów, ogłoszenie J.D. Vance'a jako kandydata na wiceprezydenta, zakażenie Joe Bidena koronawirusem, gorąca dyskusja o jego ewentualnym wycofaniu się z wyborów i wreszcie decyzja. To wszystko zaledwie w ciągu ośmiu dni. Trudno szukać w najnowszej amerykańskiej historii tygodnia obfitującego w tak gorące polityczne wydarzenia.
Chociaż to ostatni tydzień obfitował w serię zdarzeń, które mogą zatrząść amerykańską sceną polityczną i zmienić jej krajobraz, to początek swoistego przyspieszenia w amerykańskiej kampanii prezydenckiej należy datować na 27 czerwca. Wówczas doszło do debaty, która - być może - zapoczątkowała całą serię następnych zdarzeń. W zgodnej opinii komentatorów Joe Biden wypadł w niej bardzo słabo, co siłą rzeczy nabiło wyborczych punktów Donaldowi Trumpowi, marzącemu o powrocie do Białego Domu po czterech latach.
Debata, a właściwie rozczarowujący występ Bidena, otworzyły puszkę Pandory. Zaczęły mnożyć się pytania o kondycję urzędującego prezydenta, o jego stan zdrowia, mówiąc wprost o to, czy ma siłę, żeby skutecznie bić się o reelekcję i - w przypadku listopadowego zwycięstwa - dalej przewodzić światowemu mocarstwu.
To właśnie po tej debacie na dobre rozgorzała dyskusja o możliwej wymianie kandydata demokratów, amerykańskie media zaczęły informować o tym, że w środowisku Bidena zaczynają pojawiać się głosy, które doradzają mu wycofanie się z prezydenckiego wyścigu. Z drugiej strony były też głosy tonujące sytuację, mówiące, że do listopada jest jeszcze kilka miesięcy, że Biden "się rozkręci", że to tylko chwilowa gorsza dyspozycja spowodowana chorobą. Zresztą w pierwszych kilku dniach po debacie taką narrację prezentował sam Biden. Mówił, że "po upadku trzeba wstać i walczyć dalej".
Na przełomie czerwca i lipca u demokratów nastąpiło stopniowe słabnięcie wiary w zwycięstwo Joe Bidena i całą jego kampanię, ale wszyscy w tym środowisku - przynajmniej oficjalnie - respektowali płynące od niego sygnały, że nie zamierza wycofać się z wyścigu i że wierzy w swoje zwycięstwo nad Trumpem.
13 lipca - próba zamachu na Trumpa
I tu przechodzimy do zdarzenia, które może bardzo wiele znaczyć dla przyszłości Trumpa i jego kampanii, a w którym paradoksalnie w ogóle nie uczestniczył jego rywal o Biały Dom. 13 lipca na wiecu w Butler w Pensylwanii doszło do próby zamachu na życie Donalda Trumpa. On sam został ranny w ucho, zginął jeden z uczestników wiecu, dwie osoby zostały ranne, zastrzelony został też napastnik, 20-letni Thomas Matthew Crooks. Jednak zdjęcie pokazujące zakrwawionego Trumpa, który w asyście ochroniarzy szybko podnosi się po upadku, prezentując przy tym symbol zaciśniętej pięści, zrobiło ogromne wrażenie.
Trump zabiera głos
To wydarzenie, chociaż dramatyczne i wychodzące dalego poza ramy kampanii prezydenckiej, paradoksalnie tę kampanię przyspieszyło. Teraz zaczęto dyskutować nie tylko o tym, czy Joe Biden "da radę", ale jak ta próba zamachu wpłynie na postawę samego Trumpa. To zdarzenie zmusiło Bidena do zdecydowanego potępienia ataku, okazania wsparcia dla Trumpa w tej nagłej sytuacji i wezwania amerykańskiego społeczeństwa do pojednania.
Jednak z politycznego punktu widzenia sekwencja zdarzeń dla Trumpa ułożyła się korzystnie. Zaledwie dwa dni po zamachu w Miluwakee rozpoczęła się konwencja republikanów, podczas której oficjalnie odebrał nominację na kandydata na prezydenta USA, a także przedstawił swojego kandydata na wiceprezydenta - senatora z Ohio J.D. Vance'a. Zaledwie pięć dni po próbie zamachu Trump wygłosił też swoje przemówienie, w którym opisał przebieg tego ataku.
Natomiast na sobotnim wiecu w Michigan, pierwszym od próby zamachu, w Pensylwanii, Trump mówił między innymi, że "przyjął kulę za demokrację".
Długi tydzień amerykańskiej polityki
Tymczasem u demokratów dyskusja o przyszłości Bidena przybierała na sile. Sam prezydent dalej konsekwentnie przekonywał, że jest w stanie skutecznie bić się o reelekcję. Jednocześnie niemal dokładnie wtedy, kiedy Trump triumfalnie zabierał głos na konwencji republikanów, Biały Dom ogłosił, że Biden uległ zakażeniu COVID-19 i był zmuszony do przerwania kampanii wyborczej.
Te kilka dni być może zaważyły na jego decyzji, o wycofaniu się z wyścigu, którą przekazał w niedzielę.
Tak oto kończy się długi tydzień amerykańskiej polityki, liczony od próby zamachu na Trumpa do decyzji Bidena o wycofaniu się z wyścigu o Biały Dom.
Być może jeden z najbardziej emocjonujących w najnowszej historii politycznej USA. Ale jednocześnie zaczyna się kolejny, który - już teraz jest to niemal pewne - przyniesie równie istotne wydarzenia i decyzje. Po pierwsze, w rozpoczynającym się 22 lipca tygodniu Biden ma wygłosić przemówienie do narodu, w którym szerzej powie o swojej decyzji. Po drugie - demokraci będą musieli zdecydować, kto zostanie ich kandydatem lub kandydatką.
Jeszcze w niedzielę wieczorem Biden przekazał swoje poparcie urzędującej wiceprezydent Kamali Harris. Z całą pewnością kampania przybierze nową dynamikę, co wymusi także zmianę w wyborczej taktyce Donalda Trumpa. I chociaż do listopadowych wyborów pozostało kilka miesięcy, to patrząc na to, ile się dzieje w polityce za oceanem, mogą one minąć niczym jeden tydzień.
Tak emocjonujący jak ten ostatni.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/JIM LO SCALZO