- Europa przeszła największy w swojej historii kryzys, a wyborcy wydali werdykt - tak eurowybory ocenia Paweł Świeboda. Natomiast zdaniem Marcina Zaborowskiego głównym werdyktem jest brak zainteresowania Unią Europejską. - Większość wyborców w ogóle do urn nie poszła i nie oddała swojego głosu - stwierdził. Dlatego według gości "Tu Europa" silna reprezentacja eurosceptyków w PE nie jest obrazem ich siły na poziomie krajowym.
Tegoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego odbyły się w 28 krajach Unii Europejskiej. Zwyciężyli chadecy, zdobywając 28,23 proc. głosów i 214 miejsc. Na drugim miejscu uplasowali się socjaldemokraci (191 mandatów). Kolejni są liberałowie z 64 mandatami. W nowym europarlamencie zasiądzie wielu eurosceptyków i będzie to najbardziej eurosceptyczny parlament w historii Unii Europejskiej.
W lipcu na sesji inauguracyjnej posłowie wybiorą szefa PE, a na kolejnej zagłosują ws. szefa Komisji Europejskiej. Zgodnie z unijnym traktatem szefowie państw i rządów UE nominując kandydata na szefa KE mają wziąć pod uwagę wynik eurowyborów. Przewodniczącego Komisji wybiera następnie europarlament większością głosów wszystkich swoich członków.
Werdykt wyborców
- Europa przeszła największy w swojej historii kryzys, a wyborcy wydali werdykt - ocenia Paweł Świeboda, prezes Fundacji demosEuropa. - Ewidentnie wyborcom nie podoba się, jaką strategię walki z kryzysem przyjęły rządy. I nie podoba im się szereg innych zjawisk, takich jak napływ imigrantów - dodaje. Według Świebody polityka imigracyjna jest wspólnym problem wielu krajów, a zwłaszcza we Francji, Wielkiej Brytanii.
Natomiast zdaniem Marcina Zaborowskiego, szefa Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, głównym werdyktem tych wyborów jest brak zainteresowania Unią Europejską. - Większość wyborców w ogóle do urn nie poszła i nie oddała swojego głosu. W związku z tym ta reprezentacja eurosceptyków, której elektorat jest zmobilizowany, tak na prawdę nie oddaje wcale ich wagi i siły na poziomie krajowym, narodowym - twierdzi dyrektor PISM.
Z tą opinią zgodził się Paweł Świeboda. - Rzeczywiście ludzie inaczej głosują w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a inaczej w wyborach krajowych. Wybory do Parlamentu Europejskiego zostały potraktowane jako sposobność do wyrażenia protestu - stwierdził.
Gość programu "Tu Europa" zaznaczył, że przez wiele lat Unia Europejska uważała siebie za twór idealny, którego nie należy krytykować, dlatego teraz społeczeństwa dopominają się, by rozmawiać o różnych wizjach Europy. - To nie jest zawsze głos antyeuropejski. Mówiący o tym, żeby rozwiązać tę organizację, ale żeby w otwarty sposób rozmawiać o tym, jak ona powinna funkcjonować - skwitował.
"Polacy nie są skłonni, żeby się pofatygować i zagłosować"
O gotowości do wrażenia opinii świadczy frekwencja. W całej UE wyniosła 43,09 proc. Ten wynik oznacza zatrzymanie tendencji spadkowej.
W tym roku najwyższa frekwencja była tradycyjnie w Belgii i Luksemburgu, gdzie udział w wyborach jest obowiązkowy. W obu tych krajach do urn poszło 90 proc. uprawnionych. Na Malcie głosowało 74,81 proc., we Włoszech - 60 proc. wyborców, a w pogrążonej w kryzysie Grecji - 57,53 proc. Względnie wysoką frekwencję zanotowano też w Danii (55 proc.), Irlandii (51,20 proc.) i w Szwecji (51 proc.). Najmniej zainteresowani udziałem w eurowyborach byli Słowacy, gdzie do urn poszło jedynie 13 proc.
Bardzo niska była także frekwencja w Czechach (19,5 proc.) i w Słowenii (20,96 proc.). W Polsce wyniosła 22,7 proc.
- Wybory pokazały, że w momencie geopolitycznego wzmożenia Polacy mimo wszystko nie są skłonni, żeby się pofatygować i zagłosować - stwierdził Paweł Świeboda. Natomiast Marcin Zaborowski przekonywał, że frekwencja się poprawi. - Do ludzi dopiero teraz dociera, że Parlament Europejski w ogóle ma znaczenie, siłę i wpływ na proces podejmowania decyzji - powiedział w programie "Tu Europa".
Autor: jl\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | European-communities