Były deklaracje pełnej współpracy z polskimi prokuratorami i jak najszybszego zakończenia śledztwa smoleńskiego. Tymczasem trzy lata po katastrofie końca czynności śledczych rosyjskich nie widać, a strona rosyjska, mówiąc o tamtych wydarzeniach za wykładnię przyjmuje raport MAK sprzed ponad dwóch lat, orzekający o winie Polaków. Polskie zastrzeżenia do zachowania Rosjan pojawiły się już kilka miesięcy po katastrofie. Liczne monity i wizyty prokuratora generalnego w Moskwie niewiele pomagają, a symbolem stanowiska Rosji ws. śledztwa stał się problem zwrotu wraku tupolewa.
Wyjaśnieniem przyczyn katastrofy smoleńskiej państwo rosyjskie zajęło się wykorzystując trzy organy: powołaną specjalną komisję rządową, Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) oraz Komitet Śledczy. Swoje prace najszybciej zakończyły komisja rządowa i MAK (styczeń 2011), śledztwo wciąż trwa i nic nie wskazuje na to, by miało się szybko zakończyć.
Już w pierwszych dniach po katastrofie Rosjanie wykluczyli, że przyczyną katastrofy mógł być zamach lub awaria techniczna samolotu (słowa wiceszefa komisji rządowej Siergieja Iwanowa z 13 kwietnia 2010 oraz szefa Komitetu Śledczego Aleksandra Bastrykina z 11 kwietnia 2010).
Wypowiedzi przedstawicieli rosyjskiego państwa od początku wykluczały winę rosyjską, co formalnie potwierdził raport MAK ze stycznia 2011 r., do dziś pozostający dla Rosjan podstawą formułowania opinii na temat katastrofy.
Komisja Putina: wybuchu nie było
Już 10 kwietnia 2010 r. prezydent Dmitrij Miedwiediew powołał specjalną komisję rządową ds. zbadania przyczyn katastrofy z premierem Władimirem Putinem na czele. Putin ustalił skład komisji, na swych zastępców powołując szefową MAK Tatianę Anodinę, wicepremiera Siergieja Iwanowa i ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych gen. Siergieja Szojgu.
Z perspektywy trzech lat można stwierdzić, że powołanie komisji miało przede wszystkim wydźwięk polityczny - miało pokazać, że Rosja przywiązuje wagę do szybkiego wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Potwierdza to mała aktywność komisji. Oficjalnie wiadomo, że doszło tylko do jednego – nagłośnionego – posiedzenia komisji, już trzy dni po katastrofie.
W posiedzeniu 13 kwietnia 2010 wzięli udział także przedstawiciele państwa polskiego, m.in. minister zdrowia Ewa Kopacz, akredytowany przy wspólnej komisji MAK i rosyjskiego ministerstwa obrony Edmund Klich, wiceminister spraw zagranicznych Jacek Najder oraz ambasador RP w Moskwie Jerzy Bahr. Wicepremier Siergiej Iwanow poinformował o wynikach prac komisji technicznej na miejscu katastrofy. Jak mówił, zakończono przeszukiwanie terenu, gromadzenie szczątków samolotu i zabezpieczanie wszystkich urządzeń na miejscu. Stwierdził, że „wstępna analiza rozszyfrowanych zapisów czarnych skrzynek pokazała, że wybuchu i pożaru na pokładzie samolotu nie było”.
Na tym samym posiedzeniu Putin przekazał kierowanie badaniami technicznym i koordynację współpracy instytucji rosyjskich z zagranicznymi Tatianie Anodinie, wiceprzewodniczącej komisji rządowej, a zarazem przewodniczącej MAK. Badanie katastrofy miało być prowadzone zgodne z Załącznikiem 13 do Konwencji chicagowskiej – wynikało z zarządzenia premiera Rosji.
Po posiedzeniu 13 kwietnia 2010 komisja rządowa de facto już nie pracowała. Dalsze działania ws. Smoleńska były domeną MAK i śledczych. 15 stycznia 2011 poinformowano, że komisja zakończyła działalność w związku z zakończeniem prac MAK ws. katastrofy. Wszystkie materiały przekazano prowadzącemu czynności śledcze Komitetowi Śledczemu Federacji Rosyjskiej.
Komisja Techniczna, czyli MAK
Po wspomnianym wyżej rozporządzeniu Putina, Anodina powołała 13 kwietnia 2010 Komisję Techniczną do zbadania przyczyn katastrofy. Na jej czele stanął wiceprzewodniczący MAK Aleksiej Morozow, a jego zastępcą został zastępca Szefa Służby Bezpieczeństwa Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej W. Soroczenko. Przy komisji akredytowano jako przedstawiciela Polski, szefa Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego Edmunda Klicha.
19 maja 2010 Anodina i Morozow oświadczyli na konferencji prasowej, że dochodzenie prowadzone przez MAK wykluczyło, by w czasie lotu doszło do awarii sprzętu lotniczego, pożaru, wybuchu czy zamachu terrorystycznego. MAK wskazał też, że w czasie lotu w kokpicie rozległy się głosy osób innych niż załoga, a zabezpieczenie lotniska w Smoleńsku 10 kwietnia było identyczne, jak trzy dni wcześniej, gdy przyjmowano samoloty premierów Putina i Tuska.
Kilka miesięcy później prace MAK dobiegły końca. 20 października 2010 r. Komitet ogłosił, że Komisja Techniczna zakończyła swe prace. Projekt raportu końcowego na temat katastrofy, zawierający 72 wnioski dotyczące pośrednich i bezpośrednich przyczyn katastrofy oraz 7 rekomendacji dla cywilnych służb lotniczych, przekazano stronie polskiej. 17 grudnia 2010 strona polska przekazała swe uwagi do raportu. Dopiero wtedy raport, wraz z tymi uwagami, został upubliczniony.
Raport MAK: winni Polacy
12 stycznia 2011 r. MAK opublikował raport i przekazał go stronie polskiej. Za bezpośrednie przyczyny katastrofy Komitet uznał:
- niepodjęcie na czas decyzji przez załogę Tu-154M o odejściu na lotnisko zapasowe po otrzymaniu informacji o złych warunkach pogodowych
- podejście do lądowania mimo braku zgody z wieży kontrolnej
- obniżanie lotu wbrew ostrzeżeniom i bez widoczności znaków orientacyjnych
- brak odpowiedniej reakcji i wymaganych działań przy wielu ostrzeżeniach systemu TAWS
- fakt, że na decyzję pilotów ws. lądowania miała wpływ presja psychologiczna.
MAK oświadczył też, że w czasie lotu w kokpicie samolotu przebywały osoby postronne: dowódca wojsk lotniczych gen. Andrzej Błasik oraz szef protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazana (tych faktów nie potwierdzili później polscy eksperci z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Sehna w Krakowie). Według Rosjan ich obecność miała powodować presję na podjęcie decyzji przez pilotów o lądowaniu niezależnie od okoliczności.
Rosjanie stwierdzili też, że w krwi gen. Błasika znaleziono alkohol etylowy. Ponadto komitet wytykał Polakom znaczące wady w organizacji i przygotowaniu lotu.
MAK, choć przyznał, że sygnalizacja świetlna na lotnisku w Smoleńsku była uszkodzona, to stwierdził, że zły stan techniczny lotniska nie miał wpływu na katastrofę. Podobnie ocenił pracę rosyjskich kontrolerów ruchu.
Komitet nie wymienił w raporcie żadnych uchybień ze strony rosyjskiej.
Integralną częścią raportu końcowego MAK były polskie uwagi do niego. Wskazano w nich m.in. na błędy popełnione przez kontrolerów lotów, zły stan techniczny lotniska oraz opóźnione rozpoczęcie akcji ratowniczej na miejscu katastrofy.
Strona polska zwróciła się o ponowne sformułowanie przyczyn i okoliczności katastrofy oraz zaleceń profilaktycznych po uwzględnieniu wszystkich czynników mających wpływ na zaistnienie wypadku. Polacy zwracali uwagę, że niektóre stwierdzenia raportu nie mają potwierdzenia w faktach.
Komitet Śledczy: wykluczamy awarię samolotu
Niezależnie od prac komisji rządowej i MAK, wyjaśnianiem przyczyn katastrofy smoleńskiej zajął się Komitet Śledczy przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej. Śledztwo wszczęto z artykułu kodeksu karnego Federacji Rosyjskiej o „naruszeniu reguł bezpieczeństwa ruchu transportu powietrznego, prowadzącym w efekcie do śmierci dwóch lub więcej osób”.
Już 11 kwietnia 2010 Komitet Śledczy wstępnie wykluczył, że przyczyną katastrofy była awaria.
Szefem Komitetu Śledczego został gen. Aleksandr Bastrykin, a dochodzenie objął osobistym nadzorem jego formalny przełożony, prokurator generalny Jurij Czajka. W przeciwieństwie do strony polskiej, strona rosyjska nie powierzyła śledztwa prokuraturze wojskowej. Prowadzą je struktury cywilne.
W związku z przekształceniem Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Generalnej Federacji Rosyjskiej w samodzielną instytucję Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej, 15 stycznia 2011 r. śledztwo ws. katastrofy przejął właśnie Komitet Śledczy FR. Dla śledztwa miało to niewielkie znaczenie, jedynie prokurator generalny FR stracił resztki formalnego wpływu na dochodzenie. Komitet Śledczy jest zależny bezpośrednio od prezydenta, a nie prokuratury.
Mogą przedłużać śledztwo bez ograniczeń
Zasadniczo na wstępne dochodzenie przeznaczone są dwa miesiące, ale śledczy może wnioskować o jego przedłużenie i to bez żadnych ograniczeń. Na tej właśnie zasadzie przedłużane jest m.in. śledztwo smoleńskie.
To funkcjonariusze Komitetu Śledczego, a nie rosyjscy prokuratorzy realizują wszystkie polskie wnioski o pomoc prawną. Realizowane zgodnie z Europejską Konwencją o pomocy w sprawach karnych wnioski strony polskiej, którą reprezentuje Prokuratura Generalna, trafiają do strony rosyjskiej, czyli do Prokuratury Generalnej Federacji Rosyjskiej i na odwrót. Prokuratura przekazuje je Komitetowi Śledczemu, nie mając żadnej możliwości wpływu na realizację wniosków.
Na koniec dochodzenia śledczy musi albo postawić zarzuty, albo zamknąć sprawę. W tym pierwszym przypadku akta sprawy są przekazywane do prokuratury i w tym momencie kończy się rola śledczych – nie mogą już dalej angażować się w sprawę. Prokuratura dokonuje przeglądu akt sprawy, ma na to pięć dni. Po czym sprawa trafia do sądu.
Wiadomo niewiele
O przebiegu i dotychczasowych ustaleniach rosyjskiego śledztwa nie wiadomo właściwie nic. Nie wiadomo nawet, kto konkretnie kieruje tymi pracami.
Pytany w styczniu 2013 o śledztwo przedstawiciel Komitetu Śledczego gen. Georgij Smirnow uchylił się od odpowiedzi. Stwierdził jedynie, że „są śledczy, którzy prowadzą to dochodzenie. Czynią to w ścisłej współpracy z polskimi kolegami. Pewne rezultaty już są. Jest pewna wiedza o przyczynach tej katastrofy”. Dopytywany po zakończeniu konferencji o dotychczasowe wyniki rosyjskiego dochodzenia, Smirnow odpowiedział, że "stronie polskiej przekazano kopie dokumentów procesowych, w których odzwierciedlone są wszystkie rezultaty śledztwa, w tym ekspertyz i badań".
Jedyne domysły ws. śledztwa Rosjan można wysnuwać na podstawie wniosków o pomoc prawnych, jakie kierują do Polski.
W czerwcu 2010 rosyjscy śledczy zwrócili się o możliwość przesłuchania rodzin ofiar katastrofy oraz osób odpowiadających za organizację wizyty 10 kwietnia i przygotowujących samolot do lotu. Z kolei w sierpniu 2010 Rosjanie chcieli informacji m.in. o przebywaniu postronnych osób w kokpicie samolotu, zwrócili się o odczyt zapisu rozmów w kokpicie przez polskich biegłych i o wykaz połączeń z pokładu maszyny w chwili podchodzenia do lądowania. Z kolei w lutym br. strona polska, na wniosek Rosjan, przekazała im szczegółowe dane dotyczące pilotów Tu-154M, w tym dokumentację genealogiczną.
Kolejne wizyty polskich prokuratorów w Moskwie, także te na najwyższym szczeblu (sam Andrzej Seremet jeździł już kilka razy) nie poszerzają naszej wiedzy o rosyjskim śledztwie. Po takich spotkaniach pojawiają się tylko lakoniczne komunikaty sprowadzające się do ogólników, że dochodzenie trwa. Nie wiadomo, jak długo jeszcze.
Podczas marcowej wizyty w Moskwie Seremet usłyszał od Bastrykina, że większość czynności śledczych została wykonana, ale śledztwo znów przedłużono, do 10 lipca br. Bastrykin zapewnił, że strona rosyjska dołoży wszelkich starań, aby termin ten nie został przekroczony, ale nie mógł zapewnić, że tak się stanie na pewno.
"Zakładnicy" śledztwa
Bez zakończenia śledztwa przez Rosjan strona polska nie uzyska bezpośredniego dostępu do wielu dowodów rzeczowych. W tym tych najważniejszych: rejestratorów pokładowych (Polscy dostali jedynie kopie zapisów) oraz wraku samolotu.
Kontrowersje w tej sprawie pojawiły się już na wiosnę 2012, wraz z informacjami o myciu przechowywanych w jednym miejscu szczątków tupolewa, czemu Rosjanie konsekwentnie zaprzeczają. Polska strona dąży do odzyskania wraku i w ostatnich miesiącach stało się to głównym punktem rozmów o współpracy śledczych.
Wszelkie wysiłki nie dają jednak efektu. Sprawę wraku poruszył więc w grudniu 2012 w rozmowie z szefową unijnej dyplomacji Catherine Ashton szef MSZ Radosław Sikorski. Kwestia nie została jednak oficjalnie podniesiona na szczycie UE-Rosja, a rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow podkreślił raz jeszcze: - Oczywiście do czasu zakończenia śledztwa przekazanie dowodów rzeczowych nie jest możliwe.
Takie jest niezmiennie stanowisko Komitetu Śledczego, którego przedstawiciel w styczniu 2013 poinformował, że Polska może odmowę wydania wraku zaskarżyć w rosyjskim sądzie.
W sprawie wraku głos zabrał sam Putin. - O przekazaniu Polsce wraku prezydenckiego Tu-154 powinni zdecydować śledczy - oświadczył 20 grudnia 2012 r., dodając, że "nie miesza się do śledztwa".
Zaznaczył, że "stanowisko Komitetu Śledczego nie jest mu znane w szczegółach". Ale zarazem raz jeszcze potwierdził, jaką wykładnię Rosjanie przyjęli ws. przyczyn katastrofy. Putin wskazał, że w Smoleńsku 10 kwietnia były "złe warunki pogodowe" i że "polski samolot, który wylądował dwie godziny wcześniej, poprzez swojego dowódcę ostrzegał dowódcę samolotu prezydenckiego, że nie należy tam lecieć, że nie ma warunków do lądowania". - Jednak oni mimo to polecieli... To tragedia – oświadczył.
Moskwa coraz ostrzej
13 kwietnia 2010 r. na posiedzeniu rosyjskiej komisji rządowej Edmund Klich mówił, że "rosyjscy specjaliści współpracują z nami wzorcowo". 24 kwietnia 2010 wiceszef komisji rządowej wicepremier S. Iwanow deklarował, że Rosja przekaże Polsce wszystkie dane dotyczące katastrofy.
Ale już kilka miesięcy później strona polska mogła już mieć zastrzeżenia do postawy Rosjan. Zaczęły się problemy z przekazywaniem Polsce dokumentów związanych ze śledztwem. Niektórych Rosjanie w ogóle nie przekazali, inne były niekompletne. Na monity strony polskiej odpowiedzi często nie było w ogóle, lub zbywano je ogólnikami i zasłaniano się przepisami rosyjskimi. MAK ignorował np. kolejne pisma Edmunda Klicha. Pojawiły się kuriozalne wypowiedzi wysokich rangą urzędników, jak choćby wspomnianego wicepremiera Iwanowa, który już 7 lipca 2010 oświadczył, że Rosja przekazała stronie polskiej wszystkie dostępne dokumenty dotyczące badań w sprawie katastrofy.
"Polska opóźnia śledztwo"
Jakie będą wyniki rosyjskiego śledztwa? Wszystkie dotychczasowe wypowiedzi polityków rosyjskich, w tym Putina, któremu bezpośrednio podlega Komitet Śledczy wskazują, że przyczyny katastrofy będą z pewnością bliskie raportowi MAK.
Przemawia za tym nie tylko podejście Rosjan do współpracy z polską prokuraturą, ujawniane sukcesywnie niedociągnięcia, błędy, a nawet kłamstwa strony rosyjskiej ws. Smoleńska, jak np. w sprawie zabezpieczania terenu katastrofy (we wrześniu 2012 nawet Ewa Kopacz przyznała, że popełniła błąd, wierząc zapewnieniom Rosjan, że bardzo dokładnie sprawdzili teren katastrofy).
Nie można lekceważyć tego, co pojawia się w rosyjskiej prasie, gdzie informacje i komentarze często są elementem szerszej politycznej gry. Tak było np. w styczniu 2011, gdy wielkonakładowa „Komsomolskaja Prawda” napisała, że w 36. specpułku obowiązywała tajna instrukcja mówiąca, że decyzję o rezygnacji z lądowania może podjąć tylko „Pierwszy Pasażer”. Tę dementowaną przez Polskę informację natychmiast wykorzystano do wybielenia kontrolerów lotów ze Smoleńska. Wicepremier Iwanow oświadczył: „Kontrolerzy nie mogli zabronić lądowania, jeżeli dowódca samolotu, albo jeszcze ktoś inny kto znajdował się w tym czasie w samolocie, zdecydował o lądowaniu za wszelką cenę”.
Ten sam, prokremlowski (uważany za jeden z medialnych aktywów Putina) dziennik „Komsomolskaja Prawda” w przeddzień rocznicy katastrofy pisze, że „Polska opóźnia śledztwo w sprawie katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem i wykorzystuje to do atakowania Rosji”.
Gazeta dodaje, że „polskie władze na wszelkie sposoby opóźniają finał tej historii, wyszukując coraz to nowsze preteksty do tego, by nie dopuścić do zamknięcia sprawy”. Prokremlowski dziennik już teraz pisze, że "przeprowadzono niezależne badanie katastrofy, odpowiedziano na wszystkie pytania i stwierdzono winę załogi".
Autor: Grzegorz Kuczyński/ ola/k / Źródło: tvn24.pl