Wojna nad jeziorem Czad. "Afrykańscy królowie! Tknijcie mnie, a popamiętacie!"

Boko Haram terroryzuje Nigerię

Siedem i pół tysiąca żołnierzy postanowiły wystawić kraje znad jeziora Czad, by rozgromić dżihadystów z Boko Haram, którzy właśnie tam utworzyli kalifat. Aby jednak wygrać wojnę z partyzantami, sojusznicy muszą wznieść się ponad dzielące ich waśnie.

Korpus ekspedycyjny postanowiły powołać Unia Afrykańska (UA) i ONZ, zaniepokojone, że powstały w sierpniu kalifat z trzech północno-wschodnich prowincji Nigerii rozrasta się na sąsiedni Kamerun, Czad i Niger. Obszar ten zajmowało niegdyś afrykańskie państwo - sułtanat Bornu, który dżihadyści z Boko Haram zamierzają wskrzesić w postaci kalifatu.

Sojuszniczą armię do walki z rebelią mają wystawić Nigeria, Kamerun, Czad, Niger, a także Benin. W najbliższych dniach generałowie z tych państw mają uzgodnić szczegóły i zasady działania wojsk, a także zakres i obszar pola wojny. - Boko Haram nie jest już lokalną partyzantką, lecz zagraża całemu regionowi – przestrzega specjalny przedstawiciel ONZ w zachodniej Afryce Mohammed ibn Chambas. – Jeśli rebelia ma zostać pokonana, sąsiedzi znad jeziora Czad muszą zapomnieć o dzielącej ich nieufności i działać razem - dodał.

Piąty rok walk

Do wpuszczenia obcych wojsk na własne terytorium najbardziej nieufnie odnosi się sama Nigeria. W jej północno-wschodnich prowincjach Borno, Adamawa i Yobe znajduje się epicentrum rebelii, z którą nigeryjskie wojsko nie może sobie już piąty rok poradzić. Nie pomogło wprowadzenie przed dwoma laty stanu wyjątkowego, ani posłanie do walki specjalnie powołanej dywizji i lotnictwa.

Mimo to jednak Nigeria nie wita cudzoziemskiej odsieczy z otwartymi rękami. Przyjęcie na swoim terytorium obcych wojsk będzie przyznaniem się, że nigeryjskie wojsko, do niedawna uważane za jedno z najlepszych w Afryce, nie radzi sobie z rebelią. Konieczność skorzystania z pomocy słabszych i biedniejszych sąsiadów byłaby też ujmą dla Nigerii, kontynentalnego mocarstwa. Nigdy wcześniej żadne obce wojska nie walczyły na jej terytorium. Przeciwnie, to nigeryjscy żołnierze od lat służą na całym świecie w wojskach ONZ. Wojskowi wolą też uniknąć niebezpieczeństwa, że obecność cudzoziemców ujawni rozmiary korupcji w nigeryjskiej armii (jej budżet rośnie dzięki wojnie), w czym same władze z Abudży doszukują się źródła niepowodzeń w wojnie z Boko Haram.

Sambo Dasuki, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, powtarza od stycznia, że aby uporać się z rebelią Boko Haram, Nigeria nie potrzebuje pomocy wojsk ani z ONZ, ani UA. Jeśli zaś będzie potrzebowała więcej wojsk, to zamiast zapraszać do siebie cudzoziemców, raczej wycofa kilka tysięcy swoich żołnierzy, którzy służą w rozmaitych misjach ONZ i UA w Sudanie, Południowym Sudanie, Kongu, Mali i Liberii.

Nigeryjczycy niechętni

Niechęć dumnych Nigeryjczyków do przyjęcia pomocy z rąk uboższych i w dodatku frankofońskich sąsiadów z Czadu, Kamerunu, Nigru i Beninu była jednym z powodów skandalu, jaki wybuchł w styczniu w RPA. Wyszło wtedy na jaw, że tamtejsza firma rekrutująca najemników, Executive Outcome, jedna z najgłośniejszych na świecie, negocjuje z rządem nigeryjskim kontrakt na "dostawę" setki żołnierzy na wojnę z Boko Haram. RPA wysyłała żołnierzy Executive Outcome (tak jak podobne firmy z USA) do Iraku i Afganistanu, ale nie zezwala na jakiekolwiek misje najemnicze bez wiedzy i zgody rządu.

Kamerun od lat narzeka, że z powodu bierności Nigeryjczyków dżihadyści z Boko Haram opanowali także góry Sambisa na kameruńskim pograniczu i zaczęli traktować Kamerun jako swoje bezpieczne zaplecze (większość partyzantów Boko Haram wywodzi się z ludu Kanuri, zamieszkującego pogranicze Nigerii, Kamerunu, Czadu i Nigru). Kameruńska armia sama próbowała powstrzymać partyzantów, ale mniej liczna niż oni, dysponująca zaledwie pięcioma samolotami i niemająca doświadczenia bojowego, nie była w stanie stawić im czoła.

Sąsiad nie chce walczyć sam

W pojedynkę wojny z Boko Haram nie zamierzał toczyć także Niger, którego wojsko poza zamachami stanu stoczyło kilka pustynnych wojen z Tuaregami. Niger i Kamerun, narzekające na protekcjonalizm, z jakim traktuje je od lat potężna Nigeria, i nie zważając na jej niechęć do wspólnej wojny z Boko Haram, już w styczniu poprosiły o pomoc wojskową czwartego z sąsiadów, Czad.

Czadyjska armia uchodzi za najbardziej bojową w całej Afryce. W latach 80. toczyła pustynną wojnę z Libią, a w ostatnich latach zapuszczała się nieraz do sąsiedniego Sudanu i Republiki Środkowoafrykańskiej. Zaprawiona w pustynnych walkach w 2013 roku była najważniejszą sojuszniczką Francuzów w wojnie z dżihadystami w północnym Mali, a ledwie kilka miesięcy później uczestniczyła w interwencji zbrojnej w Republice Środkowoafrykańskiej. Czadyjski prezydent Idriss Deby chce uchodzić za nieodzownego żandarma Zachodu w Afryce, by utrzymać się u sprawowanej od ćwierćwiecza władzy. Do Kamerunu posłał wojska tym chętniej, żeby zabezpieczyły biegnący tamtędy rurociąg, pompujący w świat czadyjską ropę naftową, główne źródło dochodów Deby’ego. Nie czekając na zgodę Nigeryjczyków (tworzenie korpusu ekspedycyjnego UE zajmie wiele miesięcy), 2,5 tys. żołnierzy czadyjskich wylądowało w Kamerunie i Nigrze i natychmiast ruszyło na dżihadystów z Boko Haram. Przez dwa tygodnie Czadyjczycy zabili kilkuset partyzantów i przejęli od nich tuzin miasteczek na pograniczu Kamerunu i Nigru, a w zeszłym tygodniu także w Nigerii, na terytorium której bezceremonialnie wkroczyli. Po raz pierwszy od miesięcy dżihadyści znaleźli się w odwrocie. - To nasza ofensywa, a Czadyjczycy tylko z nami współdziałają – twierdzi gen. Chris Olukolade, rzecznik nigeryjskiego ministerstwa obrony. Emir Boko Haram Abubakr Shekau od dawna odgrażał się, że jeśli obce państwa wtrącą się do nigeryjskiej wojny, wyda ją także im. - Afrykańscy królowie! Wyzywam was! Tknijcie mnie, a popamiętacie! – straszył w styczniowym orędziu.

Autor: kło//gak / Źródło: PAP

Raporty: