Obecny lewicowy prezydent Wenezueli Nicolas Maduro zwyciężył w niedzielnych przyspieszonych wyborach prezydenckich - ogłosiła w niedzielę późnym wieczorem, czasu lokalnego Narodowa Rada Wyborcza (CNE). Jego rywale zapowiedzieli, że nie uznają wyniku wyborów.
Rada poinformowała, że po przeliczeniu wyników z 93 procent lokali wyborczych Maduro uzyskał około 68 procent głosów a jego najgroźniejszy rywal Henri Falcon - około 22 procent. Na Maduro oddało głosy 5,8 miliona uprawnionych do głosowania a na Henri Falcona - 1,8 miliona. Frekwencja przy urnach wyniosła 46,1 procent.
Bojkot opozycji
Zwolennicy Maduro w stolicy kraju - Caracas - powitali zwycięstwo ich kandydata tańcami na ulicach w pobliżu pałacu prezydenckiego Miraflores i odpalaniem sztucznych ogni.
Tymczasem Falcon oświadczył, że nie uzna wyniku wyborów ze względu - jak podkreślił - na liczne nieprawidłowości w ich przeprowadzeniu. Zaliczył do nich między innymi umieszczenie ponad 13 tysięcy punktów kolportujących prorządowe materiały propagandowe w pobliżu lokali wyborczych.
W rozmowie z dziennikarzami po zamknięciu lokali wyborczych Falcon oświadczył też, że jego szanse zmniejszył apel opozycji wzywający do bojkotu wyborów.
Opozycja wezwała do bojkotu głosowania, ponieważ uważa, podobnie jak większość społeczeństwa, że wynik wyborów był z góry przesądzony na korzyść obecnego prezydenta.
Z tych samych powodów do powtórzenia głosowania wezwał inny kandydat do prezydentury - pastor Javier Bertucci.
Czekając na stabilizację
Maduro odwoływał się głównie do swych zwolenników w najbiedniejszych okręgach wyborczych, które, jak pisze Reuters, pozostają bastionem rządu mimo szalejącej inflacji i coraz dotkliwszych braków rynkowych napędzających wielocyfrową inflację. Przed kamerami telewizji Maduro zapewniał, że "proces wyborczy pozwoli wkroczyć Wenezueli w etap stabilizacji politycznej".
Stany Zjednoczone, podobnie jak wiele innych krajów, uznały wybory w Wenezueli za nieprawomocne.
Autor: mm//now / Źródło: PAP