Tysiące węgierskich uczniów, nauczycieli i rodziców zablokowało zabytkowy budapeszteński most Małgorzaty. Wszystko, by wesprzeć nauczycieli walczących o wyższe płace i tych, którzy zostali zwolnieni za udział w - ograniczanych przez rząd Viktora Orbana - demonstracjach.
Węgierski Demokratyczny Związek Zawodowy Pedagogów (PDSZ) zorganizował w środę - czyli w Światowy Dzień Nauczyciela – ogólnokrajowe demonstracje, podczas których żądano podwyższenia płac nauczycieli i mniejszego obciążenia pracą. W Budapeszcie wielotysięczne zgromadzenia trwały od rana do późnej nocy.
Już w poniedziałek setki osób zgromadziły się przed Liceum imienia Ferenca Koelcseya w Budapeszcie, aby zaprotestować przeciwko zwolnieniu kilku nauczycieli, którzy stracili swoje posady po wzięciu udziału w akcjach obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Główne demonstracje w stolicy, w których udział zapowiadali nauczyciele z ponad 200 szkół z całego kraju, odbyły się w środę. Rano tego dnia tysiące uczniów, rodziców i nauczycieli utworzyło kilkukilometrowy żywy łańcuch na znak poparcia dla postulatów środowisk nauczycielskich. Po południu tłum ludzi całkowicie zablokował most Małgorzaty na Dunaju.
Protestujący mieli między innymi transparenty z hasłem: "Nie ma nauczyciela, nie ma przyszłości", "Kto jutro będzie nauczał?" czy "Nauczyciele powinni być docenieni, a Orbana należy zwolnić".
Wskutek zgromadzenia się na moście tysięcy osób i spowolnienia transmisji danych sieci komórkowych niektóre media węgierskie miały problemy z relacjonowaniem protestów na żywo.
Po godzinie 18 ludzie zaczęli wypełniać plac Kossutha, przy którym znajduje się budynek węgierskiego parlamentu. Przemówienia i koncerty na placu trwały do późnej nocy.
"Tego, co dzieje się na placu Kossutha, nie można porównywać z ostatnimi demonstracjami opozycji. Tłumy, scena i atmosfera przypominają Sziget Festival" – napisał w relacji na żywo opozycyjny dziennik "Nepszava", odnosząc się do jednego z największych festiwali muzycznych w Europie.
Rzecznik opozycyjnej Koalicji Demokratycznej Balazs Barkoczi wezwał w środę rząd do rozpoczęcia rozmów ze związkami. Powiedział również, że "bezprawnie zwolnieni" nauczyciele muszą odzyskać swoje stanowiska, a protesty są "ważną lekcją dla reżimu (premiera Viktora) Orbana, że wolni ludzie nie mogą być zastraszeni ani uciszeni".
Rząd Orbana ogranicza protesty
Węgierscy nauczyciele od dawna domagają się podwyżek i mniejszego obciążenia pracą. W styczniu 2021 roku dwa duże związki zawodowe - PDSZ i Związek Zawodowy Pedagogów (PSZ) - ogłosiły dwugodzinny strajk ostrzegawczy, wysuwając te same postulaty. Zagrozili wówczas, że w przypadku niespełnienia ich żądań w połowie marca dojdzie do bezterminowego przerwania przez nich pracy.
W lutym rząd wydał jednak dekret o organizacji opieki nad dziećmi w związku z pandemią, który w praktyce uniemożliwiał zorganizowanie strajku. Wobec tego nauczyciele zaczęli uciekać się do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Środowe protesty odbyły się również pod hasłami prawa do strajku.
Rząd Orbana wcześniej zapowiedział podwyżki dla nauczycieli o 10 procent w 2022 roku, a także w dwóch kolejnych latach, związkowcy uważają je jednak za niewystraczające.
Według danych organizatorów w proteście na placu Kossutha mogło wziąć udział nawet 30 tysięcy osób. Protesty mają odbyć się również 14 października, a PSZ zapowiedział też demonstracje w Budapeszcie pod koniec listopada.
Źródło: Reuters, PAP