W Libanie odbywają się wybory parlamentarne, które mogą zakończyć się zwycięstwem radykalnego, antyamerykańskiego Hezbollahu i jego sojuszników. Obecne władze są otwarte na Zachód.
W 2008 roku doszło w Libanie do gwałtownych starć zwolenników rządu i stronników Hezbollahu - największych od zakończenia wojny domowej w 1990 roku.
Trudno się dziwić, że władze obawiają się zakłóceń, dlatego lokale wyborcze i wyborców ochrania 50 tys. policjantów i żołnierzy. A nad prawidłowym przebiegiem czuwa ponad 200 obserwatorów międzynarodowych, głównie z Unii Europejskiej i Centrum Cartera.
Partia Boga u władzy?
Uprawnionych do głosowania jest 3,2 mln Libańczyków. Wyborcy wybiorą na czteroletnią kadencję 128 deputowanych wśród 587 kandydatów.
Jeśli zwycięży Heezbollah i jego zwolennicy, zamiast przybrać prozachodni kurs Liban może zwrócić się w kierunku Syrii i Iranu.
W głosowaniu walczyć będą ze sobą dotychczasowa opozycyjna szyicka mniejszość parlamentarna reprezentowana przez Hezbollah (Partię Boga) w koalicji z partią Amal i popierana przez Iran i Syrię oraz sunnicka większość Saada Haririego z partii Ruch Przyszłości, popierana przez Waszyngton i Arabię Saudyjską.
Chrześcijanie języczkiem u wagi
Sondaże ujawniły, że batalię rozstrzygną podzielone głosy w regionach chrześcijańskich. Zwycięzcy mogą zdobyć przewagę jedynie dwóch lub trzech głosów.
Skomplikowany libański system podziału władzy przewiduje, że prezydentem musi być chrześcijanin maronita, premierem - sunnita, a przewodniczącym parlamentu - szyita.
Hezbollah figuruje na amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych od 1997 roku. Nowa administracja prezydenta Baracka Obamy potwierdziła, że nie zamierza prowadzić rozmów z tym ugrupowaniem.
Źródło: PAP