Co najmniej 3104 dzieci rdzennych Amerykanów zmarło w szkołach z internatem prowadzonych na terenie Stanów Zjednoczonych - podaje "Washington Post". Szacunki dziennika są ponad trzykrotnie wyższe od oficjalnych danych rządowych. Zdaniem historyków są jednak i tak zaniżone. Joe Biden określił niedawno szkoły dla przedstawicieli rdzennej ludności mianem "plamy na historii Ameryki".
Do prowadzonych od początku XIX wieku do lat 70. XX wieku szkół z internatem dzieci rdzennych Amerykanów niejednokrotnie trafiały wbrew woli rodziców. Placówki ukierunkowane były na przymusową asymilację przedstawicieli rdzennych społeczności. Część z nich prowadzono we współpracy z kościołami różnych wyznań, zakonami i grupami misyjnymi. Dzieci zmuszano do nauki angielskiego, porzucenia swojej kultury i posłuszeństwa. Obcinano im włosy i anglicyzowano imiona. Niesubordynację surowo karano. W szkołach dochodziło też do przypadków wykorzystywania seksualnego.
Zgodnie z opublikowanymi w niedzielę ustaleniami "Washington Post" od 1828 do 1970 roku w szkołach dla dzieci z rdzennych społeczności doszło również do co najmniej 3104 zgonów. Szacunki te są ponad trzykrotnie wyższe od danych przedstawionych na początku roku przez rząd USA. Te mówią o śmierci 973 dzieci. W raporcie Departamentu Spraw Wewnętrznych zaznaczono, że zapisane w nim liczby mogą być niekompletne. Zdaniem historyków nie tylko one, lecz także i szacunki "WP" są zaniżone.
Te placówki "nie były szkołami, tylko więzieniami i obozami pracy"
Również sama gazeta przyznaje, że choć wyniki jej dziennikarskiego śledztwa "stanowią jak dotąd najbardziej kompletne dane na temat liczby dzieci rdzennych Amerykanów, które zmarły w szkołach z internatem", mogą nie uwzględniać one wszystkich przypadków. Na wybrakowaną dokumentację i trudność w ustaleniu dokładnej liczby zgonów zwraca też uwagę cytowany przez "WP" Preston McBride, historyk z Pomona College. Jego zdaniem śmiertelność mogła być dużo wyższa i sięgać kilkudziesięciu tysięcy przypadków. Zdaniem McBride'a "było to tolerowane" przez rząd USA i traktowane jako "akceptowalny skutek uboczny" działań "mających na celu wytępienie Indian i konfiskatę ich ziem".
Te placówki "nie były szkołami, tylko więzieniami i obozami pracy" - powiedziała dziennikowi dyrektorka komisji w stanie Nebraska ds. amerykańskich Indian Judi Gaiashkibos, której bliscy również zostali tam umieszczeni.
Główne przyczyny śmierci dzieci
Jak ustalił "WP", główną przyczyną zgonów dzieci były choroby zakaźne, których szerzeniu sprzyjały złe warunki sanitarne, jakie panowały w placówkach. Za duży odsetek śmierci odpowiadało też niedożywienie. Trzecią z najczęstszych przyczyn były wypadki. "W niektórych przypadkach dokumenty świadczą o przemocy lub maltretowaniu, które najprawdopodobniej spowodowały śmierć" - dodaje "WP". Jak wynika z przeprowadzonego przez dziennik śledztwa, ponad 800 spośród 3104 zmarłych uczniów zostało pochowanych na cmentarzach położonych na terenie szkół bądź w ich pobliżu. Ich ciała nigdy nie zostały zwrócone rodzinom i plemionom - zauważa gazeta.
Stany znacznie w tyle za Kanadą
W jej ocenie, jeśli chodzi o rozliczenie się z przeszłością, USA pozostają znacznie w tyle za Kanadą, gdzie również prowadzono podobne placówki. Tamtejsza Komisja Prawdy i Pojednania już blisko dekadę temu uznała szkoły dla przedstawicieli rdzennej ludności za formę "kulturowego ludobójstwa". Kraj wypłacił ich ofiarom miliardy dolarów odszkodowań. Ustawa o utworzeniu podobnej komisji w USA została przegłosowana przez amerykański Senat w ubiegły piątek. W październiku Joe Biden oficjalnie przeprosił za grzech prowadzenia szkół dla dzieci rdzennych Amerykanów. Ich działalność nazwał "plamą na historii Ameryki".
Źródło: Washington Post, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Heritage Art/Getty Images