|

"Doświadczony wojownik", "bromance" i zapach curry w Białym Domu. Kim otacza się Trump?

Wizjoner i jeden z najbogatszych ludzi świata. Do niedawna polityczny nowicjusz, który jest jednocześnie "doświadczonym wojownikiem w nowoczesnych wojnach kulturowych". Kontrowersyjna aktywistka zdobywająca rozpoznawalność dzięki szerzeniu teorii spiskowych. To ludzie, których obecność Donald Trump szczególnie eksponuje w swoim otoczeniu podczas tegorocznej kampanii wyborczej. Czy ich wsparcie zaprowadzi go ponownie do Białego Domu?

Artykuł dostępny w subskrypcji

"Wyjazd do Mar-a-Lago jest trochę jak wyjazd do Korei Północnej. Wszyscy wstają i klaszczą za każdym razem, gdy wchodzi Trump" - miał powiedzieć senator Lindsey Graham, jeden ze stronników byłego prezydenta i jedocześnie kandydata w obecnych wyborach. Mar-a-Lago to rezydencja Trumpa w Palm Beach na Florydzie, jedno z jego ulubionych miejsc, w którym jest miejsce i na wielką politykę, i na codzienne przyjemności, jak na przykład grę w golfa, której Trump jest wielkim entuzjastą. W czasie swojej prezydentury zdarzało mu się tam nawet przyjmować głowy państw, jak na przykład w kwietniu 2017 roku przywódcę Chin Xi Jinpinga.

Od wielu lat rezydencja na Florydzie, określana niekiedy jako prywatne centrum zarządzania Trumpa, uchodzi za swego rodzaju pierwszy przystanek dla osób, które chcą się zbliżyć do wpływowego polityka albo przynajmniej coś z nim załatwić. To właśnie tam zawiązują się znajomości i wykuwają się strategiczne decyzje. Niektórzy bohaterowie tego tekstu swoje pierwsze kroki w relacjach z ekscentrycznym 78-latkiem też stawiali właśnie na florydzkiej ziemi.

O tym, jak Trump traktuje swoje najbliższe otoczenie i jak odnosi się do współpracowników, od lat pisze legenda amerykańskiego dziennikarstwa Bob Woodward, najpierw w książce "Strach", a teraz także w nowej publikacji "Wojna", której fragmenty, jeszcze przed oficjalną premierą, opublikowano w mediach za oceanem na początku października. To właśnie stamtąd pochodzi cytat o rezydencji, w której atmosfera przypomina tę z północnokoreańskiego reżimu. Woodward, zajmujący się śledzeniem kulisów amerykańskiej polityki od ponad pół wieku, zasłynął, wspólnie z Carlem Bernsteinem, tropieniem afery Watergate, która w pierwszej połowie lat 70. doprowadziła do opuszczenia Białego Domu przez prezydenta Richarda Nixona. Tytuł ich książki na ten temat, a także i jej późniejszej ekranizacji - "Wszyscy ludzie prezydenta" - wszedł już do słownika politycznych pojęć opisujących otoczenie osoby, która z racji swojej funkcji często bywa określana jako najpotężniejsza na świecie.

2110N290X WRONA ROZMOWA
Bliski współpracownik Trumpa w rozmowie z Marcinem Wroną. Corey Lewandowski mówi o Polsce
Źródło: TVN24

Nie wiemy jeszcze, czy Trump znów będzie miał szansę taką osobą się stać. Ale ludzie, którzy definiują jego obecną kampanię, robią wiele, by tak właśnie było. Opisujemy sylwetki trójki wpływowych osób w otoczeniu Trumpa, którzy na pewno nie stanowią wszystkich ludzi prezydenta, ale dla których wszystko w ostatnich miesiącach to właśnie wyczekiwana prezydentura Trumpa.

Człowiek od politycznej czarnej roboty

J.D. Vance, kandydat na wiceprezydenta u boku Trumpa, to w obecnej kampanii wyborczej jedna z kluczowych osób w obozie republikanów. Pochodzący z południowego Ohio 40-latek ukończył Yale Law School i pracował między innymi jako inwestor w San Francisco, a rozpoznawalność zyskał dzięki swojej książce "Elegia dla bidoków", opowiadającej o dorastaniu w biedzie w Ohio i Kentucky. Książka okazała się bestsellerem, a jej premiera zbiegła się w czasie ze wzrostem popularności Trumpa, kiedy ten dochodził do władzy w 2016 roku.

Historia amerykańskiej polityki pokazuje, że główni gracze w rywalizacji o Białym Dom dobierają kandydatów na swoich zastępców według schematu, który można byłoby opisać jednym słowem - "dopełnienie". Często jest to uzupełnienie na zasadzie kontrastu, na przykład jeżeli chodzi o wiek. Vance jest od Trumpa o 38 lat młodszy i być może także bardziej radykalny. Mimo że Trump nie należy do osób, które przesadnie gryzą się w język, to Vance wydaje się być w obecnej kampanii człowiekiem od politycznej czarnej roboty - mówi to, czego nie wypada powiedzieć wprost Trumpowi albo mówi o tym szerzej i ostrzej. Tak jest na przykład w sprawie wojny w Ukrainie. Jeżeli Trump mówi, że doprowadzi do zakończenia wojny jeszcze przed objęciem urzędu, Vance idzie dalej - mówi, że "czasami trzeba porozumiewać się z wariatami i złymi ludźmi".

Emocje wywołały też słowa Vance'a z połowy lipca o tym, że Wielka Brytania, po tym, jak rządy przejęła tam Partia Pracy, może stać się "pierwszym islamistycznym krajem z bronią jądrową". Szerokim echem odbiła się też wypowiedź o "bezdzietnych kociarach", chociaż pochodzi ona z 2021 roku. - W tym kraju faktycznie rządzi nami (...) grono bezdzietnych kociar, nieszczęśliwych z powodu życia, które wiodą, i wyborów, których dokonują, dlatego chcą, by reszta kraju była tak samo nieszczęśliwa - mówił w wywiadzie w Fox News. - To prosty fakt. Spójrzcie na Kamalę Harris, Pete'a Buttigiega (sekretarz transportu - red.), AOC (kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez - red.), cała przyszłość demokratów jest w rękach osób bezdzietnych - mówił.

Donald Trump i J.D. Vance podczas obchodów rocznicy ataków z 11 września
Donald Trump i J.D. Vance podczas obchodów rocznicy ataków z 11 września
Źródło: Sarah Yenesel / PAP / EPA

Mimo że tandem Trump-Vance mówi jednym politycznym głosem, to historia ich relacji jest burzliwa, a jeszcze do niedawna definiowało je nie słowo "współpraca", a "krytyka". Amerykańskie media przypominały, że kiedyś Vance był zdecydowanym krytykiem Trumpa. Mówił między innymi, że jego zachowanie jest naganne i nazwał go nawet "kulturową heroiną". W 2016 roku w prywatnej wiadomości do współpracownika miał określić Trumpa mianem "amerykańskiego Hitlera".

Kiedy Trump ogłosił, że to J.D. Vance będzie kandydatem na wiceprezydenta, "New York Times", kreśląc jego polityczną biografię, pisał, że Vance przeszedł długą drogę od "sceptyka" i zdeklarowanego antytrumpisty do jego "skrajnego zwolennika". "Podobnie jak wiele osób krytykowałem Trumpa w 2016 roku. Żałuję, że się myliłem co do niego" - mówił Vance w CNN w 2021 roku.

Spotkanie zaczęło się źle. "Powiedziałeś o mnie kilka paskudnych rzeczy"

Historia politycznego pojednania obu polityków zaczęła się od pewnego spotkania w rezydencji Trumpa na Florydzie Mar-a-Lago ponad trzy lata temu, kiedy Vance rozpoczynał swoją walkę o mandat senatora ze stanu Ohio.

Pewnego zimowego popołudnia w lutym 2021 roku Vance wszedł do biura republikanina w jego rezydencji na Florydzie. Spotkanie zaczęło się źle. Były prezydent miał na biurku gruby stos papierów: wydruki z licznych pism, w których młody polityk wypowiadał się o nim w niepochlebnych słowach lub wprost go atakował. Wśród nich był fragment eseju, w którym Vance pisał o już wspomnianej "kulturowej heroinie" i o tym, że miliarder z Nowego Jorku jest "dostawcą fałszywych obietnic dla białej klasy robotniczej". Trump przeklął i bez ogródek powiedział do Vance’a: - Powiedziałeś o mnie kilka paskudnych rzeczy.

Ten postanowił natychmiast przeprosić i posypać głowę popiołem. Powiedział Trumpowi, że uwierzył w to, co opisał jako kłamstwa mediów, i żałuje, że się pomylił. Potem - w toku rozmowy, która w sumie trwała prawie dwie godziny - Trump zdawał się stopniowo przekonywać do osoby, która jeszcze niedawno nie szczędziła mu gorzkich słów. W końcu wypalił do Vance’a: "Czego ode mnie chcesz?". I od razu powiedział mu, że jego wszyscy potencjalni przeciwnicy w prawyborach do Senatu ze stanu Ohio już byli w Mar-a-Lago, błagając o jego poparcie. Vance odparł, że oczywiście chce poparcia, ale Trump najpierw powinien zobaczyć, jak mu idzie i dopiero potem sam podjąć decyzję o tym, kogo wspiera.

Sposób, w jaki Vance prowadził swoją kampanię w 2021 roku przed wyborami do Senatu, najwyraźniej Trumpowi się spodobał. "Był pod wrażeniem. Powiedział swoim zwolennikom, że uważa Vance'a za inteligentnego i przystojnego, świetnego w wystąpieniach telewizyjnych i zabójczego w debatach" - cytuje osobę bliską Trumpowi "NYT".

Aktualnie czytasz: "Doświadczony wojownik", "bromance" i zapach curry w Białym Domu. Kim otacza się Trump?

Z perspektywy czasu kluczowe dla ukształtowania dalszych relacji na linii Trump-Vance był taktycznie ważny moment, w którym polityk z Ohio dokonał swoistego aktu wierności byłemu prezydentowi. Kiedy ten ogłosił, że zamierza po raz kolejny zostać prezydentem, większość wpływowych republikanów wydawała się wtedy od niego odsuwać. Ponoć Vance miał dać wtedy otoczeniu Trumpa jasny sygnał - "jestem gotów zaangażować się w to". Jak pisze "NYT", "od tego czasu Vance grał swoimi kartami niemal idealnie", pojawiając się publicznie z Trumpem między innymi podczas jednego z jego licznych procesów sądowych.

Nowojorski dziennik charakteryzuje Vance'a jako "doświadczonego wojownika w nowoczesnych wojnach kulturowych". I dodaje, że ten potencjalny wiceprezydent jest pod wieloma względami innym typem politycznego wspólnika niż ten, którego Trump wybrał w 2016 roku. "Mike Pence był konserwatywnym i ewangelicznym gubernatorem zapatrzonym w Ronalda Reagana, a jego zamiłowanie do spontanicznej modlitwy denerwowało jego zwierzchnika. W osobie Vance'a Trump dostrzegł kogoś, kto ma takie same ciągoty do walki z licznymi instytucjami i globalnymi systemami jak on" - napisano.

Donald Trump i J.D. Vance podczas wiecu wyborczego w Atlancie. Zdjęcie z 3 sierpnia 2024 roku
Donald Trump i J.D. Vance podczas wiecu wyborczego w Atlancie. Zdjęcie z 3 sierpnia 2024 roku
Źródło: PAP/EPA

Kosztowne wsparcie specjalisty od cięcia wydatków

Kolejna karta w talii Trumpa, która może okazać się dla niego asem, to Elon Musk, jeden z najbogatszych ludzi świata, właściciel Tesli, SpaceX, a także platformy X, dawnego Twittera. Można zaryzykować tezę, że to jego najważniejszy sojusznik w tegorocznej walce o Biały Dom. I chociaż nie jest to osoba ściśle związana ze światem polityki, to być może właśnie dlatego jest mu najbardziej potrzebna. Historia ich relacji jest bardzo burzliwa, bo miliarder, podobnie jak Vance, w przeszłości zdecydowanie krytykował byłego prezydenta i vice versa.

Trudno znaleźć jeden moment, w którym relacje Muska i Trumpa odwróciły się, a obaj celebryci, bo także w takich kategoriach należy ich rozpatrywać, zawarli swoisty polityczno-medialny sojusz. Do tego - dodajmy - sojusz bardzo kosztowny, przynajmniej jeśli chodzi o właściciela Tesli. Już w połowie października informowaliśmy, że w ciągu zaledwie trzech miesięcy Musk wpłacił na kampanię Trumpa 75 milionów dolarów.

1510B068X FOS KAZIMIERCZAK MUSK
Elon Musk dużo inwestuje w kampanię Donalda Trumpa
Źródło: Justyna Kazimierczak/Fakty o Świecie TVN24 BiS

Oprócz tego Musk przeprowadził się do Pensylwanii, kluczowego stanu z punktu widzenia wyników obecnych wyborów, i zainwestował we wspierający Trumpa komitet wyborczy (tzw. SuperPAC o nazwie America PAC) łącznie około 150 milionów dolarów. "New York Times" napisał, że zaangażowanie Muska jest "niespotykane w najnowszej historii". I chociaż przez długie tygodnie kampanii właściciel Tesli "ograniczał się" do wielomilionowych wpłat i wspierających postów na platformie X, to z czasem zdecydował się na to, aby stanąć obok Trumpa na wiecu wyborczym, oczywiście w Pensylwanii. I to w dodatku w miejscu dla Trumpa już symbolicznym - w mieście Butler, gdzie w połowie lipca przeprowadzono na niego nieudany zamach. Szef Tesli w swoim krótkim wystąpieniu, poza rytualnym w takich sytuacjach namawianiem do głosowania, straszył również tym, że jeśli Trump ponownie nie wprowadzi się do Białego Domu, to "będą to ostatnie wybory", a ewentualne zwycięstwo Kamali Harris będzie oznaczać koniec demokracji. Tym samym idealnie wpisał się w retorykę Trumpa, szerząc katastroficzne wizje i podgrzewając alarmistyczne nastroje.

Pojawienie się Muska obok Trumpa dało wielu jego zwolennikom to, czego wyczekiwali od dawna - idealny medialnie obrazek, swoistą fotografię chwili, będącą przypieczętowaniem ich politycznej jedności i zapowiedzią ewentualnej przyszłej współpracy, już po wygranych listopadowych wyborach. Trump zapowiedział bowiem, że jeśli wygra wybory, to postawi Muska na czele specjalnej komisji (nazwanej komisją wydajności państwa) mającej opracować plan cięć budżetowych. Na początku października Trump w wywiadzie telewizyjnym dla Fox News chwalił Muska, mówiąc o nim, że jest "świetnym biznesmenem, który świetnie tnie koszty". - Powiedział mi - "mogę ciąć koszty i na nikogo to nie wpłynie". Stworzymy dla niego nowe stanowisko - sekretarza od cięcia kosztów - opisywał ich rozmowę Trump.

Trump przygotowuje się do wiecu w Nowym Jorku. Wśród mówców J.D. Vance, Mike Johnson i Elon Musk
Źródło: Marcin Wrona/Fakty TVN

"Bromance" Trumpa i Muska

Po co Trumpowi Musk u boku? Oczywiście poza potężnym wsparciem finansowym chodzi także o kwestie wizerunkowe. Już pod koniec maja, kiedy ich relacje nie były jeszcze tak bliskie, "New York Times" pisał, że Musk "nie chce po prostu wypisywać czeków" na kampanię Trumpa, a chce wykorzystać swoje wpływy, jakie ma wśród liderów biznesu, aby utorować mu drogę do Gabinetu Owalnego. Nowojorski dziennik, opisując ich zażyłość, użył popularnego w języku angielskim określenia "bromance", charakteryzującego bliską relację dwóch mężczyzn, ale nie o charakterze seksualnym.

Młodszy o 25 lat od Trumpa właściciel Tesli ma w sobie wiele cech, które były prezydent i jednocześnie kandydat na ten urząd wydaje się cenić najbardziej - przedsiębiorczość, bogactwo, wizjonerstwo. I proste recepty na skomplikowane problemy. Niektórzy mogliby wręcz powiedzieć, że Musk to w niektórych aspektach nowe oblicze Trumpa - może bardziej nowoczesne, może bardziej przystosowane do XXI wieku, może nieco bardziej stonowane i powściągliwe w komentarzach, patrzące młodszym okiem na świat, ale przez te same okulary.

Donald Trump, Elon Musk podczas wiecu w Butler w Pensylwanii, zdjęcie z 5 października br.
Donald Trump, Elon Musk podczas wiecu w Butler w Pensylwanii, zdjęcie z 5 października br.
Źródło: Kevin Dietsch/Getty Images

Poznajcie Laurę Loomer

Inną osobą, która w obecnej kampanii wyborczej pozostaje w bliskim otoczeniu Trumpa, jest 31-letnia Laura Loomer, była kandydatka do Izby Reprezentantów z ramienia republikanów, sama siebie opisująca jako dziennikarka śledcza, która szerszą rozpoznawalność zdobyła dzięki aktywności w mediach społecznościowych i głoszeniu kontrowersyjnych tez.

Kiedy 11 września tego roku Donald Trump oddawał w Nowym Jorku hołd ofiarom zamachów terrorystycznych sprzed 23 lat, wśród towarzyszących mu osób znalazła się właśnie Loomer. Oburzyło to część amerykańskiej opinii publicznej, bo - jak na ironię losu - to właśnie o tragicznych wydarzeniach sprzed prawie ćwierćwiecza influencerka mówiła wcześniej, że ataki były "wewnętrznym działaniem" USA. W późniejszym wywiadzie dla CNN broniła się, "nigdy nie zaprzeczała faktowi, że to terroryści islamscy przeprowadzili ataki terrorystyczne 11 września". "W rzeczywistości media nazywają mnie islamofobką właśnie z tego powodu, że poświęcam tak dużo czasu na rozmowy o zagrożeniach w Ameryce ze strony islamskiego terroryzmu" - dodała.

Teraz - po tym, jak bez powodzenia startowała, z poparciem Trumpa, do amerykańskiego Kongresu - zaangażowała się w aktywne wsparcie byłego prezydenta w jego walkę o Biały Dom. Towarzyszyła mu między innymi w Filadelfii, gdzie 10 września odbył debatę z Kamalą Harris.

Laura Loomer w ostatnim czasie stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych zwolenników Trumpa
Laura Loomer w ostatnim czasie stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych zwolenników Trumpa
Źródło: Getty Images

I, według wielu osób ze środowiska republikańskiego kandydata, to ona podsunęła mu myśl, która została chyba najbardziej zapamiętana ze wszystkich jego wypowiedzi z tamtej potyczki. Trump powiedział wtedy, że w Springfield w stanie Ohio zwierzęta domowe - takie jak psy, koty czy gęsi - były łapane i zjadane przez imigrantów z Haiti. Słowa odbiły się szerokim echem, a Guerline Jozef, liderka Haitian Bridge Alliance, zrzeszającej Haitańczyków organizacji non-profit, wniosła nawet w tej sprawie oskarżenie do sądu.

Medialną burzę po tych słowach podtrzymała sama Loomer, która w mediach społecznościowych zaatakowała też rzeczniczkę Białego Domu. Napisała, że plotka głosi, że Karine Jean-Pierre je kocięta.

"Zapach curry" w Białym Domu

W ostatnich tygodniach kampanii ostrze medialnego ataku Loomer skupia się oczywiście na wrogu numer jeden dla obozu Trumpa - wiceprezydentce Kamali Harris. Jej nazwisko przewija się też w kontekście innej głośnej wypowiedzi republikańskiego kandydata o jego konkurentce. 1 sierpnia, podczas dorocznej konferencji organizowanej przez zrzeszenie czarnoskórych pracowników mediów, polityk zasugerował, jakoby Harris dopiero niedawno "stała się" czarnoskóra. - Zawsze była pochodzenia indyjskiego i promowała wyłącznie swoje indyjskie dziedzictwo. Nie wiedziałem, że jest czarnoskóra, dopóki kilka lat temu nie stała się czarnoskórą (...). Nie wiem, czy jest Induską czy czarnoskóra - mówił wówczas Trump, nawiązując do tego, że kandydatka demokratów pochodzi z rodziny imigrantów. Jej matka Shyamala Gopalan przybyła z Indii, a ojciec Donald Harris urodził się na Jamajce.

Zdaniem anonimowego doradcy byłego prezydenta, cytowanego przez CNN, to nie Trump "wpadł na ten pomysł". I wskazał, że inicjatorką takiej wypowiedzi była właśnie Loomer.

Jeszcze dalej Loomer poszła w połowie września, kiedy to na platformie X napisała, że jeśli Harris wygra listopadowe wybory, to Biały Dom "będzie pachniał curry".

Wpis Laury Loomer dotyczący Kamali Harris
Wpis Laury Loomer dotyczący Kamali Harris
Źródło: X/@LauraLoomer

"Nie uważam, że to rasizm wyśmiewać fakt, że Kamala Harris schlebia każdej grupie ludzi, którą spotyka, próbując przekonać ich, że podziela ich tożsamość" - powiedziała kontrowersyjna aktywistka telewizji CNN.

Niepokojące nastroje dotyczące wpływu Loomer na Trumpa wyczuwa się także wśród samych republikanów. "Laura Loomer to szalona teoretyczka spiskowa, która regularnie wygłasza obrzydliwe bzdury mające na celu podzielenie republikanów" - napisał na platformie X senator z Karoliny Północnej Thom Tillis. I dodał, że Komitet Krajowy Partii Demokratycznej nie mógłby "wykonać lepszej roboty" niż ona, aby zaszkodzić szansom Trumpa na wygraną w wyborach. Także Marjorie Taylor Greene, inna polityczka zbliżona do Trumpa znana z rozpowszechniania teorii spiskowych, krytycznie odniosła się do słów Loomer o pochodzeniu Harris. Powiedziała, że wypowiedzi aktywistki i jej ton nie pasują do republikanów i "całkowicie je potępia".

Sam Trump, chociaż czerpie garściami z tego, co głosi Laura Loomer, wydaje się zachowywać jednak w stosunku do niej pewną rezerwę. Przemawiając na konferencji prasowej w Kalifornii 13 września, powiedział jedynie, że nie wiedział o jej komentarzach na temat pochodzenia Harris ani w sprawie zamachów z 11 września. - Nie kontroluję Laury. Laura może mówić, co chce. Ona jest wolnym duchem - skomentował krótko.

Główni doradcy pozostają w cieniu

Vance, Musk i Loomer to tylko przykłady osób, które pozostają w bliskim otoczeniu Trumpa, aktywnie wspierają go w kampanii, a czasem ich wypowiedzi odbijają się nawet większym echem niż ich politycznego pryncypała. Jednak to nie oni na co dzień zarządzają kampanijną aktywnością Trumpa. Za to odpowiadają jego główni doradcy Chris LaCivita, Susie Wiles i jego rzecznik Steven Cheung, którzy sami pozostają raczej w cieniu swojego szefa i oszczędnie pojawiają się w mediach.

Ale może właśnie o hałas tu chodzi? Może te głośne, nieoczywiste wybory personalne Trumpa okażą się kluczowe?

Susie Wiles i Chris LaCivita kierujący kampanią prezydencką Donalda Trumpa
Susie Wiles i Chris LaCivita kierujący kampanią prezydencką Donalda Trumpa
Źródło: Tom Brenner for The Washington Post via Getty Images
Czytaj także: