Myśleli, że słyszą fajerwerki albo petardy. Albo salwę oddawaną przez żołnierzy w hołdzie amerykańskiej fladze. W końcu trwały uroczystości z okazji 4 lipca, Dnia Niepodległości USA. W rzeczywistości znaleźli się w śmiertelnej pułapce. - To było pandemonium, wybuchła panika. Ludzie w panice szukali schronienia, byli pokryci krwią, potykali się o siebie - relacjonował jeden ze świadków masowej strzelaniny, do której doszło w poniedziałek na Highland Park na przedmieściach Chciago.
W czasie parady z okazji amerykańskiego Dnia Niepodległości w Highland Park na przedmieściach Chicago doszło do ataku. Uzbrojony napastnik zaczął strzelać do tłumu. Lokalne władze poinformowały, że sześć osób nie żyje, a ponad 30 zostało rannych. Podejrzany został zatrzymany po obławie - podała policja.
Amerykańskie władze wcześniej podawały, że Robert E. Crimo ma 22 lata, ale informację tę sprostowano podczas wtorkowego briefingu, na którym sprecyzowano, że zatrzymany ma 21 lat.
Relacje świadków
47-letni Shawn Cotreau przyjechał do Chicago z Bostonu z żoną i trójką dzieci, by razem z teściami wziąć udział w paradzie w Highland Park. Jego dzieci, w wieku 11, 9 i 2 lat były zachwycone. Po dwóch latach pandemicznych restrykcji wreszcie mogły podróżować i spędzić letnie wakacje z dziadkami w ich urokliwym miateczku - pisze "New York Times".
Gdy padły pierwsze strzały czujność rodziny Cotreau, podobnie jak wielu innych uczestników parady, była uśpiona. Huk wystrzałów do złudzenia przypominał dźwięk wybuchających petard, co nikogo nie dziwiło, w końcu był 4 lipca - amerykański Dzień Niepodległości.
Gdy Shawn dostrzegł strzelca, zaczęli uciekać.
39-letni Alexander Sandoval tego dnia wstał o świcie. Już o godzinie 7:30 rozstawił krzesła wzdłuż trasy parady dla swojego 5-letniego syna, swojej partnerki i jej 6-letniej córki, by upewnić się, że będą mieć jak najlepsze miejsca do oglądania imprezy.
Sandoval i jego bliscy świetnie się bawili do czasu, aż nie rozległy się strzały. - Kiedy to się zaczęło, myślałem, że żołnierze US Navy oddają salwy na cześć flagi - mówił mężczyzna. W końcu zorientował się jednak, że znaleźli się w śmiertelnej pułapce. - Chwyciłem moje dziecko i rzuciliśmy się do ucieczki. Próbowaliśmy rozbić okno sklepu, by ukryć się w środku - relacjonował.
- To brzmiało jak fajerwerki - powiedział emerytowany lekarz Richard Kaufman, który stał naprzeciwko miejsca, z którego strzelał napastnik. Mężczyzna powiedział, że doliczył się około 200 strzałów. - To było pandemonium, wybuchła panika. Ludzie w panice szukali schronienia, byli pokryci krwią, potykali się o siebie - relacjonował.
- To brzmiało jak kilkadziesiąt petard, eksplodujących w twoim mentalnym koszu na śmieci, to było takie głośne - mówił 57-letni Jeff Leon w rozmowie z CNN. Mężczyzna oszacował, że ostrzał trwał niespełna minutę.
Jedna z uczestniczek parady Lisa Schulkin powiedziała lokalnej stacji WGN9, że chaos zaczął się wkrótce po rozpoczęciu świętowania. - Nagle słychać było strzały, wielokrotne i oddawane szybko, a potem (widać - przyp. red.) masy, masy biegających ludzi - relacjonowała. - Ulice były po prostu wypełnione biegającymi ludźmi, płaczącymi dziećmi – dodała.
Amarani Garcia, która była na paradzie z córką, powiedziała lokalnej redakcji ABC, że usłyszała strzały, potem pauzę, a następnie kolejne strzały. - Ludzie krzyczeli i biegali w popłochu. To było naprawdę wstrząsające - mówiła. - Byłam bardzo przerażona. Ukryłam się z córką w małym sklepie - opowiadała. Przyznała, że po tym, co ją spotkało, nie czuje się już bezpiecznie.
Highland Park to przedmieścia Chicago, znajdujące się około 40 km na północ od centrum miasta. Mieszka tam około 30 000 osób. Leży wzdłuż brzegu jeziora Michigan. W reakcji na poniedziałkowe wydarzenia, część pobliskich miejscowości na przedmieściach Chicago odwołała swoje uroczystości związane ze świętem 4 lipca.
Źródło: CNN, New York Times, Reuters, PAP