Cztery lata po katastrofie statku Conception u wybrzeży Kalifornii rozpoczął się proces jego kapitana Jerry'ego Boylana. W 2019 roku na pokładzie tej używanej przez płetwonurków jednostki wybuchł pożar, a uwięzieni przez ogień w kajutach pasażerowie nie mieli szans na ucieczkę. Zginęły 34 osoby.
We wtorek w sądzie w Los Angeles rozpoczął się proces w związku z katastrofą statku Conception, do której doszło 2 września 2019 roku u wybrzeży Kalifornii. Na statku, będącym pływającą bazą dla płetwonurków, doszło wówczas do pożaru, w którym zginęły 34 osoby.
Zarzuty dla kapitana
Zarzut w sprawie postawiono kapitanowi Jerry'emu Boylanowi. Początkowo próbowano go sądzić za 34 zarzuty przyczynienia się do śmierci, za które groziłaby mu kara do 340 lat pozbawienia wolności. Jego adwokaci argumentowali jednak, że śmierć wszystkich 34 osób była efektem pojedynczego wydarzenia, jakim był pożar, i prokuratura stawia obecnie kapitanowi jeden zarzut. Dotyczy on niewłaściwego postępowania lub zaniedbania ze strony oficera pokładowego.
Jerry Boylan do winy się nie przyznaje i zaprzecza, że dopuścił się jakiegokolwiek wykroczenia. Jeśli mężczyzna zostanie uznany za winnego, grozić mu będzie do 10 lat więzienia. Pierwszego dnia proces rozpoczął się od skompletowania ławy przysięgłych.
Rodziny ofiar wciąż nie mogą się pogodzić z tragedią i szukają odpowiedzi na pytanie, dlaczego ich bliscy zginęli. - Ostatnie cztery lata były jak życie w koszmarze, z którego nie można się obudzić - powiedziała Kathleen McIlvain, której 44-letni syn Charles zginął w katastrofie. - Nie mamy pojęcia kiedy dostaniemy odpowiedź, ani czy w ogóle ją dostaniemy - dodała.
ZOBACZ TEŻ: Luksusowy statek z ponad 200 osobami na pokładzie utknął na mieliźnie. "Pomoc jest daleko"
Pożar statku Conception
Do tragedii doszło w nocy 2 września 2019 roku u wybrzeży Santa Cruz w Kalifornii. Na statku znajdowało się 39 osób, w tym pięciu członków załogi. Pasażerowie byli uczestnikami trzydniowej wycieczki dla płetwonurków, podczas której nurkowali i obserwowali podmorskie życie m.in. wokół wyspy San Miguel.
Gdy na pokładzie wybuchł pożar, statek był zacumowany w zatoce Platts Harbor. Śpiący wówczas w kajutach na dolnym pokładzie pasażerowie nie mieli żadnych szans na ucieczkę, ponieważ szybko rozprzestrzeniające się płomienie odcięły im jedyną drogę ucieczki. Zdarzenie przeżyło tylko pięcioro członków załogi, którzy w chwili pojawienia się ognia znajdowali się na górnym pokładzie i zdążyli wskoczyć do wody. Statek zatonął niecałe 30 metrów od brzegu.
W toku śledztwa ustalono, że niektóre z ofiar miały na sobie buty, co skłoniło śledczych do przypuszczeń, że nie spali i próbowali uciekać. W raporcie koronera wśród przyczyn śmierci wymieniono zatrucie dymem, ale oficjalnych sekcji zwłok nigdy nie przeprowadzono. Kapitan Boylan i czterech innych ocalałych członków załogi zeznało w toku śledztwa, że próbowali pomóc uwięzionym pasażerom, ale ostatecznie z powodu ognia byli zmuszeni do ratowania się i wyskoczenia za burtę. Przed opuszczeniem statku Boylan zdążył wysłać sygnał "Mayday".
Katastrofa doprowadziła do zmian w przepisach
Nadal nie wiadomo co dokładnie było przyczyną pożaru. Początkowo mówiono o tym, że ogień mógł pojawić się w miejscu, gdzie ładowane były telefony i inne urządzenia elektroniczne. Amerykańskie media dotarły jednak do tajnej dokumentacji, zgodnie z którą miał on rozpocząć się w plastikowym koszu na śmieci na głównym pokładzie. Informacja ta nie została jednak oficjalnie potwierdzona.
W toku śledztwa amerykańska Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu podkreśliła, że jedną z przyczyn, dla których ogień mógł się z łatwością rozprzestrzenić, był brak nocnego stróża na statku. W związku z tym apelowała o wprowadzenie zmian w systemach bezpieczeństwa. W rezultacie po tej katastrofie Straż Przybrzeżna USA wprowadziła nowe regulacje dotyczące systemów wykrywania pożarów, systemów gaśniczych, dróg ewakuacyjnych i innych środków bezpieczeństwa na statkach.
Źródło: ABC News, NBC
Źródło zdjęcia głównego: Ventura County Fire Department