Zadowoleni właściwie wszyscy, nikt nie jest niezadowolony. Tak można skrótowo opisać efekty ostatniego szczytu Unii Europejskiej. Wstrząsana kryzysami UE okazała w ten sposób swoją największą siłę, czyli siłę do godzenia skłóconych państw członkowskich i przekierowania swoich wielkich zasobów finansowych i ekonomicznych do zwalczania współczesnych wyzwań dla wszystkich i każdego z osobna państwa Unii. Te wyzwania to walka z kryzysem pandemicznym, nękającym gospodarki i społeczeństwa, a także konieczność pilnych działań w dziedzinie ekologii, by powstrzymać postępującą degradację środowiska i ocieplenie klimatu.
Szczyt uchwalił definitywnie budżet unijny i otworzył drogę do skierowania do parlamentów narodowych przepisów o Funduszu Odbudowy po pandemii. Państwa unijne, w tym Polska i Węgry, zgodziły się, że w budżecie Unii Europejskiej będą zawarte prawnie wiążące przepisy, które wiążą wypłaty pieniędzy unijnych z przestrzeganiem praworządności. Rządy Polski i Węgier, oponujące przeciwko mechanizmowi, uzyskały polityczne zapewnienie, że te przepisy będą stosowane jedynie w przypadku nadużyć w wykorzystaniu funduszy unijnych i nie będą odnosić się do krajowych przepisów, dotyczących między innymi spraw obyczajowych czy praw rodziny. Premierzy Polski i Węgier Mateusz Morawiecki i Viktor Orban zapowiadają, że zaskarżą rozporządzenie do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, licząc, że wyrok w tej sprawie zapadnie nawet za dwa lata. Godząc się na dodatkowe deklaracje unijne o stosowaniu przepisów o praworządności, Polska i Węgry wycofały zapowiedź budżetowego weta i groźbę nieratyfikowania Funduszu Odbudowy.
CZYTAJ TAKŻE: "Wygrana z holenderskim wiatrakiem". Komentarz korespondenta TVN24 Macieja Sokołowskiego >>>
Wygląda na to, że wszyscy są zadowoleni, ale każdy zadowolony jest z innego powodu, i te różnice mogą stać się przyczyną kolejnych napięć w Unii Europejskiej, nie licząc napięć w polityce krajowej poszczególnych państw. Na czym to ogólne zadowolenie polega? Otóż przede wszystkim dobre jest to, zarówno dla państw członkowskich, jak i instytucji unijnych (choć budżet musi jeszcze za kilka dni ratyfikować Parlament Europejski), że Unia ma budżet na lata 2021-2027 i że otwarta jest droga do ratyfikacji Funduszu Odbudowy w parlamentach narodowych. Łącznie te rozwiązania finansowe obejmują kwoty na sumę prawie dwóch bilionów euro. Polska może liczyć na 123 miliardy euro z obu funduszów i dodatkowo 32 miliardy euro tanich pożyczek. Wszystkie dotknięte kryzysem społecznym i ekonomicznym społeczeństwa Unii Europejskiej potrzebują pieniędzy i nadzwyczajnych metod walki z kryzysem. Tu nie może być żadnej zbędnej zwłoki, odkładanie w czasie rozwiązań finansowych, na których ma się opierać walka z wielkim kryzysem, groziłoby gigantycznymi napięciami społecznymi i politycznymi w poszczególnych państwach i między krajami UE.
Zadowoleni mogą być także ci, którzy domagali się od dawna, aby w dobie kryzysu rządów prawa w niektórych państwach wprowadzić do regulacji budżetowych zasadę pieniądze za praworządność. To skutek kilkuletniego sporu obecnych rządów Węgier i Polski - określających się jako "prawicowe" i "konserwatywne", a w większości państw Europy uznawanych za "populistyczne" i "nieliberalne" - z instytucjami Unii Europejskiej. Spór dotyczy przede wszystkim zasad funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Instytucje Unii Europejskiej zarzucają rządom Polski i Węgier naruszanie traktatów unijnych, które nakazują państwom członkowskim utrzymywanie niezawisłych od władzy wykonawczej sądów, co jest gwarancją rządów prawa. Partie rządzące w Polsce i na Węgrzech wprowadzają zmiany w sądownictwie, które zdaniem choćby Komisji Europejskiej i Trybunału Sprawiedliwości UE likwidują trójpodział władzy i nie tylko, że naruszają traktaty unijne, ale w przypadku Polski są sprzeczne z krajową konstytucją.
Skutkiem tego sporu jest to, że państwa – płatnicy netto do budżetu unijnego, na czele z Holandią, domagają się wprowadzania gwarancji, że korzystanie z budżetu jest powiązane z przestrzeganiem rządów prawa. Wbrew wielu opiniom z kręgów rządowych w Polsce i opiniom mediów wspierających rząd PiS, Niemcy jako największy płatnik netto w tym sporze stały z boku, nie chcąc antagonizować ani swoich sojuszników z państw najbogatszych, ani krajów ważnych dla Berlina strategicznie, jak Polska czy Węgry. Zadowoleni z porozumienia finansowego mogą być i Angela Merkel, i Emmanuel Macron. Wszystko na to wskazuje, że kanclerz Niemiec po raz ostatni kierowała pracami UE w ramach prezydencji niemieckiej i brak porozumienia byłby cieniem na jej testamencie europejskim, a z kolei i ona, i Macron jako inicjatorzy Funduszu Odbudowy mogą teraz już tylko wyczekiwać na ratyfikację umowy o funduszu w parlamentach 27 państw. W ostatnich latach symbolem sporu o pieniądze i praworządność stała się kłótnia, gdy premierem była w Polsce Beata Szydło, a we Francji prezydentem Francois Hollande. Podczas szczytu, na którym rząd PiS sprzeciwił się odnowieniu mandatu Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej, polska premier miała argumentować, że Polska ma swoje zasady, a na to francuski prezydent odpowiedział: "wy macie wartości, a my fundusze".
Skoro zadowoleni są ci, którzy krytykują naruszanie zasad rządów prawa przez rządy Polski i Węgier, to dlaczego zadowoleni są także premierzy obydwu państw? Są zadowoleni dlatego, że i Morawiecki, i Orban uzyskali silne gwarancje polityczne, choć nie prawne, że mechanizm kontroli praworządności będzie stosowany jedynie w przypadku złamania zasad wykorzystania przyznanych pieniędzy i nie będzie dotyczył spraw ustrojowych w obydwu krajach. Dodatkowo rządy PiS i Fideszu dostały od reszty UE zapewnienie, że mogą przyjęte umowy o budżecie zaskarżyć do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), a procedowanie takiej skargi zwykle zajmuje wiele, wiele miesięcy, nawet do dwóch lat. Takie opóźnienie daje, w opinii premierów Polski i Węgier, swoiste moratorium na jego stosowanie. Ale tutaj sprawa jeszcze jest otwarta. Premier Holandii Mark Rutte także uzyskał od Unii zapewnienie, że już od Nowego Roku Komisja Europejska będzie monitorować naruszenia praworządności, nawet jeśli TSUE dopiero za jakiś czas zacznie rozpatrywać skargi rządów Polski i Węgier. Zaś komisarz ds. sprawiedliwości Unii Vera Jourova studzi "optymizm" premierów z PiS i Fideszu. Jej zdaniem, mechanizm kontroli zostanie szybko skontrolowany i oceniony prawnie i wejdzie w pełni w życie najdalej za miesiące, a nie lata.
Wpływowi parlamentarzyści europejscy argumentują, że mechanizm kontroli praworządności nie został osłabiony, a Parlament w Brukseli, głosując nad ratyfikacją budżetu w przyszłym tygodniu, nie będzie brał pod uwagę dodatkowych deklaracji z obecnego szczytu, lecz jedynie "wiążące" rozporządzenia. Jeden z dyplomatów europejskich, cytowany przez Deutsche Welle, stwierdza z kolei, że mechanizm ochrony praworządności może i jest rozwodniony, ale będzie mimo to miał charakter prewencyjny i będzie odstraszał rządy nieliberalne od dalszego demontowania zasad rządów prawa. Inaczej ocenia to tygodnik "Der Spiegel", argumentując, że mechanizm jednak jest słaby i nie odnosi się do ochrony takich wartości jak wolność słowa czy protekcja mniejszości, a jedynie do przestrzegania przejrzystości zasad dysponowania przez poszczególne państwa pieniędzmi z unijnego budżetu. Te opinie pokazują, że dyskusja o interpretacji i zasadach używania mechanizmu praworządności nie kończy się wraz z czwartkowym porozumieniem na szczycie.
Istotne są polityczne wnioski, jakie ze sporu o budżet wynikają dla polskiego miejsca w Unii Europejskiej i dla polskiego dyskursu politycznego o Unii. Rząd PiS zapowiadał, że zgłosi weto do budżetu (budżet musi być przyjęty jednogłośnie przez 27 państw UE), oczekując, że mechanizm kontroli praworządności będzie używany do podważania zmian politycznych, jakie są wprowadzane w polskim wymiarze sprawiedliwości. Z podobnych przyczyn weto deklarował węgierski premier Orban. Zapowiedź weta została obudowana chyba najsilniejszą od wejścia Polski do Unii Europejskiej kampanią kwestionowania polskiego członkostwa i samej Unii jako takiej. Zgłoszenie weta do budżetu zostało przez część partii rządzącej uznane jako konieczne narzędzie do obrony rzekomo zagrożonej suwerenności Polski. Sam premier Mateusz Morawiecki w parlamencie ogłosił, że Unia zmieniła się na tyle, że jego rząd uważa, iż Polska wstępowała do innej Unii. Członkowie rządu publicznie sugerowali odrzucenie funduszy unijnych i proponowali powołanie z innymi krajami, szczególnie Europy Środkowo-Wschodniej, nowych funduszy. Rządzące Prawo i Sprawiedliwość oraz media, popierające tę partię, przez ostatnie dni niemal non stop argumentowały, że Unia Europejska niszczy polską niepodległość, tradycję i tożsamość. W sposób szczególny atakowano Niemcy, które jakoby na każdym kroku miały stać za niekorzystnymi rozwiązaniami prawnymi i finansowymi dla Polski. Te zarzuty nie miały oparcia w faktach, akurat Berlin wspierał od początku rozwiązania kompromisowe, pozwalające wszystkim rządom w UE, w tym Polsce i Węgrom, zgodzić się na ogólne zasady odnośnie budżetu.
Rządy Polski i Węgier, grożąc wetem całej Unii Europejskiej, i to w czasie szczególnym, gdy społeczeństwa europejskie oczekują od wspólnoty silnego wsparcia w procesie odbudowy gospodarek, doprowadziły do sytuacji, gdy w Unii powstał pomysł całkowitego obejścia Warszawy i Budapesztu. Fundusz Odbudowy, który opiera się na zasadzie porozumienia rządów 27 krajów, miałby powstać wtedy w oparciu o umowę 25 krajów, co dopuszczają traktaty. Sam budżet nie zostałby przyjęty, uruchomiono by prowizorium budżetowe, które wbrew zapowiedziom przedstawicieli partii rządzącej, zawsze byłoby niekorzystne dla tych krajów, które z funduszy unijnych korzystają najbardziej, a do takich należy Polska. Taka izolacja zmusiła najpierw Orbana do ustępstw i dlatego w ostatniej chwili przed szczytem węgierski premier pojawił się w Warszawie i przekonywał do zgody na kompromis z Unią lidera obozu rządzącego Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego. Ta nagła wizyta Orbana w Warszawie zdawała się pokazywać, że on sam jest bardziej realistyczny w ocenie sytuacji Warszawy i Budapesztu w UE niż polskie władze. Ostatecznie oba rządy zgodziły się na kompromis unijny. Nie wiadomo, czy wszystkie partie koalicji "prawicowej" w Polsce pogodzą się z ustępstwami wobec UE.
CZYTAJ TAKŻE: "Specyficzne interpretacje kompromisu są częścią gry politycznej i nie powinny nikogo dziwić". #PisząoPolsce >>>
Jak przewidywało wielu komentatorów europejskich, matematyka 25:2 okazała się nieubłagana dla PiS i Fideszu. Polska opozycja jest zdania, że rząd PiS na szkodę kraju zrujnował pozycję Polski w UE, o mały włos nie doprowadził do nieprzyznania Polsce dziesiątków miliardów euro z pomocy unijnej i na dodatek sprowadził Polskę do roli kraju zależnego od meandrów premiera Orbana. Niezależnie od politycznych ocen tego, co wydarzyło się w Brukseli, Polska znowu otrzymuje na kolejne lata gwarancje silnego zastrzyku pieniędzy unijnych niezbędnych do naszego awansu cywilizacyjnego i odzyskania stabilności gospodarczej po kryzysie pandemicznym. Przygniatająca większość Polaków uważa, że obecność w Unii Europejskiej jest dla Polski korzystna i potrzebna. Każdy rząd i każde środowisko polityczne ostatecznie musi to brać pod uwagę.
Źródło: TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: TVN24