Bohater ze szkolnego autobusu. Uratował niemal tysiąc uchodźców

Źródło:
PAP

Łeonid Semywołos pochodzi z obwodu kijowskiego. Jest kierowcą autobusu szkolnego. Wiosną zeszłego roku uratował życie ponad 950 osób. Nie zważając na rosyjskie ostrzały, ewakuował cywilów z Buczy, Irpienia, Hostomla i Czernihowa. Jego historię opowiedział szef biura prezydenta Ukrainy Andrij Jermak.

Jermak oznajmił, że historia Semywołosa jest pierwszą z cyklu historii mieszkańców kraju, którzy pozostawali dotąd anonimowi, lecz przed ponad rokiem wykazali się odwagą i dzięki swojej postawie przyczynili do wyparcia rosyjskich wojsk z północnej części Ukrainy. Te relacje "powinny zostać wysłuchane" - podkreślił szef biura prezydenta w serwisie Telegram. Zapowiedział, że podobne świadectwa będą odtąd publikowane cyklicznie pod hasłem "Miasta Bohaterów".

Relacja tvn24.pl: ATAK ROSJI NA UKRAINĘ

"Pierwsza ewakuacja miała miejsce 5 marca (ubiegłego roku). Powiedziano nam, kierowcom autobusów (z miejscowości Hrebionki), że trzeba ratować ludzi. Nikt nie odmówił. Nie będę ukrywał, bałem się. Pamiętam, jak na punkcie kontrolnym rosyjski żołnierz odebrał wszystkim (cywilom) telefony, wrzucił je do reklamówki i ostrzelał tę reklamówkę z karabinu maszynowego. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z najeźdźcami" - relacjonował Semywołos, cytowany na profilu Jermaka w serwisie Telegram.

Misje z Buczy najbardziej utkwiły w pamięci

Kierowca wspominał, że najbardziej w pamięci utkwiły mu misje ewakuacyjne z Buczy - miasta w obwodzie kijowskim, które stało się symbolem rosyjskich zbrodni na ludności cywilnej Ukrainy. Według Semywołosa wojska agresora zachowywały się tam wobec niego i ratowanych ludzi "w najbardziej okrutny sposób".

Łeonid SemywołosAndrij Jermak/Telegram

"Jechaliśmy w kolumnie i w tym czasie rosyjski czołg, znajdujący się 30 metrów od nas, strzelał w kierunku wielopiętrowego bloku mieszkalnego. Poleciała w naszą stronę cegła i inne pozostałości z budynku. (...) Cała droga jest zasypana gruzem, żelastwem. (Wówczas) rozumiesz, że (zaraz) przebijesz opony i nie dojedziesz już nigdzie. A jeśli zboczysz nieco z trasy, to otoczą cię rosyjscy żołnierze i ich transportery opancerzone. Celują do ciebie z karabinów. Na naszych oczach schwytali do niewoli pracownika służb ratunkowych" - opowiadał Semywołos.

Niektórzy cywile uciekali pieszo

Mężczyzna przyznał, że w niektórych miejscowościach, na przykład w Hostomlu, osób chętnych do ewakuacji było więcej, niż dostępnych miejsc w autokarach. Dlatego niektórzy cywile uciekali ze swoich rodzinnych stron pieszo, podążając za kolumną pojazdów.

"Najtrudniej jednak było wywozić ludzi z Czernihowa. Wszystkie drogi zaminowane, co zmuszało nas do przedzierania się przez pola i błota. Bałem się, żeby nie było deszczu, bo byśmy nie przejechali. (...) 380 km po bezdrożach, a w mieście brak wody, elektryczności, gazu. W drodze powrotnej prawie już nie mieliśmy oleju napędowego. Dziękujemy policji - ktoś dał nam kanister, ktoś pół kanistra, ale jakoś (pomogli) nam zatankować" - relacjonował kierowca.

Semywołos przyznał, że chociaż wśród cywilów wywożonych z Czernihowa były osoby obłożnie chore i niepełnosprawne, w tym poruszające się na wózkach inwalidzkich, nie powstrzymywało to wroga przed ostrzeliwaniem kolumn ewakuacyjnych.

"Rosjanie nie rozumieli, co to znaczy konwój humanitarny. Jedyna możliwa przeprawa wiodła przez most na rzece Desna - wówczas już uszkodzony, ale jeszcze przejezdny. Autokary poruszały się ostrożnie, omijając otwory (po ostrzałach), ale też szybko, żeby zdążyć pomiędzy atakami (wroga). Tylko co zjechaliśmy z mostu i Rosjanie go zniszczyli. (W konsekwencji) jeden z autokarów został po prostu unieruchomiony na środku drogi. Porozdzielaliśmy podróżujących nim cywilów do pozostałych pojazdów, nikogo nie zostawiliśmy" - wspominał kierowca.

Autorka/Autor:tas / prpb

Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: Andrij Jermak/Telegram

Tagi:
Raporty: