Jewheni Meżewyj, 40-letni samotny ojciec z Ukrainy, w marcu ubiegłego roku trafił do rosyjskiego więzienia, a jego dwie córki i syna wywieziono do Rosji. Po wyjściu za wolność mężczyzna zaczął szukać rodziny. Z pomocą wolontariuszy udało mu się dotrzeć do Moskwy i odzyskać dzieci.
Historię 40-latka i jego dzieci opisał brytyjski "The Guardian". W momencie wybuchu wojny Jewheni Meżewyj pracował jako operator dźwigu w Mariupolu. Jak powiedział, gdy usłyszał pierwsze rosyjskie ostrzały, natychmiast pomyślał o bezpieczeństwie swoich dzieci - 13-letniego Matwija, 9-letniej Swiatosławy i 7-letniej Ołeksandry.
Mariupol wkrótce znalazł się pod rosyjskim oblężeniem. Rodzina pozostawała w schronie w jednym z mariupolskich szpitali, gdzie mężczyzna pomagał w przenoszeniu ciał zmarłych i zabitych. 17 marca 2022 roku do szpitala wkroczyli rosyjscy żołnierze, którzy przedstawili rodzinie "dwie opcje".
- Albo natychmiast pójdziemy z nimi, albo możemy rozmawiać z Czeczenami, którzy przyjdą następni. Uznaliśmy, że pójdziemy z nimi [Rosjanami - przyp. red.]. Zabrali nas do Wynohradnego, miejscowości na wschód od Mariupola, gdzie młodzi ludzie w białych koszulkach i z plakietkami "I love Russia" witali nas i oferowali pomoc. Zostaliśmy tam przez chwilę, ale pewnego dnia, po tym, gdy zostaliśmy zabrani do punktu kontroli i przeszukani, rosyjski urzędnik znalazł coś w moich dokumentach - opowiedział Meżewyj.
Półtora miesiąca spędził w więzieniu, po wyjściu zaczął szukać dzieci
Między 2016 a 2019 rokiem mężczyzna służył w ukraińskiej armii na zachodzie kraju. W związku z tym Rosjanie przewieźli go do więzienia blisko Ołeniwki w obwodzie donieckim, gdzie przetrzymywano ukraińskich jeńców wojennych. Przebywał tam przez 45 dni. Po wyjściu z więzienia zaczął szukać rodziny.
Mażewyj pojechał do Doniecka, gdzie odebrał swoje dokumenty i szukał informacji o losie swoich dzieci. Członek administracji okupacyjnej poinformował go, że zostały przewiezione do Moskwy, "do obozu". Mężczyzna, który był pozbawiony środków do życia, podjął próbę znalezienia pracy, aby zdobyć pieniądze i móc pojechać po dzieci. Na początku czerwca zadzwonił do niego syn Matwij, który przekazał ojcu, że obóz, w którym przebywają, ma zostać zamknięty w ciągu pięciu dni, a wszyscy zgromadzeni tam nieletni mają udać się do rodzin zastępczych albo do sierocińca.
Meżewyj ostatecznie dotarł do Moskwy z pomocą wolontariuszy. - Bardzo trudno było dostać się do Rosji z okupowanych terytoriów. Byłem przesłuchiwany i przesłuchiwany, wciąż od nowa, chociaż spędziłem już 45 dni w ich więzieniu i chciałem jedynie odzyskać dzieci. Ale nikogo to nie obchodziło. Wreszcie przedostałem się przez granicę z Rosją i wsiadłem do pociągu do Moskwy - mówił "Guardianowi" Meżewyj.
Obóz dla dzieci z olbrzymią bramą, uzbrojeni strażnicy
Z mężczyzną po jego przyjeździe do Moskwy skontaktował się Aleksiej Gazarian, rosyjski urzędnik pracujący w biurze rzecznika praw dziecka. Gazarian poinformował, że Meżewyj musi uzyskać pozwolenie na odebranie swoich dzieci od opieki społecznej samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej (DRL). Udało się uzyskać taką zgodę i 20 czerwca Ukrainiec przybył do obozu na przedmieściach Moskwy. - Byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że obóz miał olbrzymią bramę i byli tam uzbrojeni strażnicy - powiedział w rozmowie z "Guardianem". Jak opowiadał, przesłuchiwało go co najmniej pięć osób, musiał również wypełnić kilkanaście stron dokumentów. - Kiedy wypełniałem ostatni dokument, usłyszałem głosy moich dziewczynek. Podbiegły i długo się przytulaliśmy. Potem podszedł mój syn Matwij - opisał. Meżewyj z pomocą wolontariuszy zdołał przedostać się z dziećmi na Łotwę.
Putin i Lwowa-Biełowa z nakazem aresztowania
Przymusowe deportacje skłoniły Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) do wydania w piątek nakazu aresztowania prezydenta Rosji Władimira Putina oraz Marii Lwowej-Biełowej, rosyjskiej rzeczniczki praw dziecka.
Źródło: PAP