Trwają już trzy tygodnie, ale potrwają jeszcze jeden. Nic dziwnego, skoro przy urnach może znaleźć się nawet ponad 700 mln wyborców. Wybory w Indiach nie mają sobie równych. Właśnie rozpoczęła się ich czwarta, przedostatnia faza. Ten etap jest jednak najtrudniejszy.
W całych Indiach uprawnionych do głosowania jest 714 milionów obywateli i dlatego, z powodów logistycznych, nie wszyscy mogą iść do urn na raz. Wybory podzielone są zatem na pięć faz, z których ostatnia odbędzie się 13 maja.
W czwartkowej, przedostatniej rundzie głosowanie może okazać się najtrudniejsze. Do urn idą bowiem mieszkańcy stolicy kraju Delhi i siedmiu stanów, w tym części najludniejszego stanu kraju - Uttar Pradesz oraz części Kaszmiru.
Właśnie w tym ostatnim regionie, rozdartym walkami między Hindusami a muzułmańskimi ekstremistami, może być gorąco. Tylko pod koniec kwietnia w wybuchu bomby w Kaszmirze zginęło pięć osób, a siedem zostało rannych.
Wielkie wybory - ściga się ponad tysiąc partii
O mandaty w 543-osobowym indyjskim parlamencie ubiega się w sumie 1055 partii politycznych. Faktyczna walka rozegra się jednak między Indyjskim Kongresem Narodowym (INC-I), którym kieruje Sonia Gandhi, wdowa po Rajivie Gandhim, premierze Indii w latach 1984-89 a wielkohinduską Indyjską Partią Ludową (Bharatiya Janata Party-BJP), na której czele stoi Rajnath Singh.
Z przedwyborczych sondaży wynika jednak, iż prawdopodobnie żadna z głównych partii nie uzyska większości w nowym składzie parlamentu, pozwalającej jej na sformowanie własnego rządu.
Pełne wyniki głosowania znane będą przypuszczalnie 16 maja.
Źródło: PAP