Marcin Kaczkan potwierdził śmierć Artura Hajzera - poinformował na antenie TVN24 Krzysztof Wielicki. Dodał, że upadek Hajzera był najprawdopodobniej skutkiem błędu technicznego. - Nie była to zima, noc, walka o przeżycie. Nie było sytuacji ekstremalnej - mówił Wielicki
- Przed chwilą miałem łączność z Kaczkanem, który dotarł do bazy. Powiadomił nas, że Artur Hajzer nie żyje - powiedział po godzinie 9 na antenie TVN24 Krzysztof Wielicki. Dodał, że Marcin Kaczkan jest bezpieczny.
Wczoraj Marcin Kaczkan w rozmowie przez radiotelefon z kierownikiem niemieckiej wyprawy Thomasem Laemmle, powiedział, że jego kolega Artur Hajzer nie żyje. Od tamtej pory wszyscy czekali na potwierdzenie tej informacji. Z Kaczkanem nie było jednak kontaktu. Aż do środy rano.
- Rozmawiałem z Marcinem. Obiecał, że będzie pod telefonem satelitarnym - mówił w środę po godzinie 9 Krzysztof Wielicki. Dodał, że Kaczkan widział ciało Hajzera. - Jest zidentyfikowane, wiemy, gdzie się znajduje - poinformował.
Dziwny sms
Po rozmowie Kaczkana z Wielickim, okazało się też, że przebieg dramatycznych wydarzeń na Gaszbrumie był inny, niż wszyscy myśleli. Z wcześniejszych informacji, które docierały do Polski wynikało, że Marcin Kaczkan miał spaść do kuluaru. Wszystko przez sms, który Izabela Hajzer miała otrzymać od swojego męża. Jego treść brzmiała: "Marcin Kaczkan spadł kuluarem japońskim". - Marcin był zdziwiony informacjami o tym, że spadł w kuluarze - dementuje te informacje Wielicki. - Okazuje się, że ten sms o upadku Marcina Kaczkana był bardzo dziwny. On nie spadł kuluarem, natomiast był świadkiem jak Artur przeleciał koło niego całą długość kuluaru - mówił Bielecki. Dodał, ze Marcin schodził pierwszy. Artur był za nim. - Myślę, że normalny błąd techniczny spowodował, że Artur spadł - mówił Wielicki.
"Dramat, który nie miał uzasadnienia"
Dodał, że sms wcale nie musiał być wysłany z telefonu Hajzera, a z telefonu bazowego. - Być może kucharz wysłał ten sms. Być może miał radiową łączność. Nie bardzo znając nazwiska podał, że Marcin spadł (...) A chodziło o Artura - mówił Wielicki.
W ocenie Wielickiego, śmierć Artura Hajzera nastąpiła na skutek błędu technicznego. - To dramat, który nie miał uzasadnienia. Nie była to zima, noc, walka o przeżycie - mówił Wielicki. Dodał, że z rozmowy z Marcinem Kaczkanem nie wynikało, by podczas zejścia były jakiekolwiek trudności. - Na pewno nie było tam lawiny, ani nic takiego, bo by wtedy też Marcina zabrało - mówił Wielicki. - Nie było sytuacji ekstremalnej - dodał.
Atakowali Gaszerbrum I
Marcin Kaczkan i Artur Hajzer atakowali wierzchołek Gaszerbrum I (8068 m). W niedzielę wyszli z trzeciego obozu (7150 m) z zamiarem zdobycia szczytu. Na wysokości 7600 m, z powodu silnego wiatru, przerwali atak i zawrócili do "trójki". Połączyli się z bazą (5200 m) i przekazali, że schodzą do "dwójki". Tego dnia o godz. 11 czasu polskiego (o 14 miejscowego), Izabela Hajzer otrzymała od męża sms, w którym pisał: "Marcin Kaczkan spadł kuluarem japońskim". Jak tłumaczyła na antenie TVN24 himalaistka Anna Czerwińska, kuluar japoński na Gaszerbrum jest właściwie jedynym sposobem wycofania się z górnej partii ściany, ale jest on bardzo zagrożony lawinami. - Artur powiadomił o tym wypadku bazę. Podjęto akcję ratunkową. W międzyczasie Marcin zdołał się wydostać ze śniegu i prawdopodobnie o własnych siłach dotarł do obozu drugiego. Szukał Hajzera i... zobaczył ciało w kuluarze. Stwierdził, że to jest Artur, nawiązał łączność z kierownikiem niemieckiej wyprawy Thomasem Laemmle będącym w bazie i przekazał jemu tę tragiczną wiadomość - powiedział Krzysztof Wielicki.
Autor: kde/ ola / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Agna Bielecka/Adam Bielecki/polskihimalaizmzimowy.pl