Choć poleciała tylko na 900 kilometrów od wyrzutni, to wzniosła się wysoko w kosmos, aż na 4,5 tysiąca kilometrów. To znacznie wyżej niż orbituje na przykład Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, krążąca około 400 kilometrów nad Ziemią. Najnowszy test rakiety pokazuje, że inżynierowie Kim Dzong Una pracują bez wytchnienia i zadziwiająco szybko.
W ciągu ostatniego roku Korea Północna zaprezentowała całą serię coraz lepszych rakiet dalekiego zasięgu, z których ostatnie można już nazywać międzykontynentalnymi. Tymczasem jeszcze rok temu perspektywa północnokoreańskiego pocisku zdolnego dosięgnąć Waszyngton czy Europę wydawała się odległa o kilka lat.
Ostatnie testy nowych rakiet przebiegają w specyficzny sposób. Pokonują mały dystans od wyrzutni i w teorii pokazują mały zasięg rzędu tysiąca kilometrów. To daleko od osiągów rakiety międzykontynentalnej.
Znacznie ważniejsze jest jednak to, na jaką wysokość wznoszą się północnokoreańskie pociski i jak długo lecą. Te wartości analizują teraz eksperci. Rakieta Hwasong-12 testowana w maju wzniosła się na około 2 tysięcy kilometrów. Dwa miesiące później Hwasong-14 osiągnęła 2,8 tysiąca kilometrów. Teraz Hwasong-15 doleciała na 4,5 tysiąca kilometrów. Wszystkie spadły na tym samym obszarze Morza Japońskiego, w japońskiej wyłącznej strefie ekonomicznej, około 900 kilometrów od punktu wystrzelenia. Najnowsza rakieta leciała 53 minuty. Na podstawie tych trzech danych, czyli maksymalnej wysokości, pokonanej odległości od wyrzutni oraz czasie lotu, można wyliczyć tę najważniejszą, czyli maksymalny potencjalny zasięg. Gdyby bowiem Korea Północna wystrzeliwała swoje rakiety nie w górę, ale w dal, po specjalnie zoptymalizowanej do tego trajektorii, to doleciałyby one znacznie niżej, ale też znacznie dalej. Proporcje wysokość-odległość odwróciłyby się. Można też obliczyć średnią prędkość rakiety i w połączeniu z nagraniami wideo startu, które w najbliższych dniach najpewniej zostaną opublikowane, oszacować to, jak przyspieszała. Specjalistom powie to wiele na temat jej silników i konstrukcji. Istotne w najnowszym teście było też to, że odpalona w jego ramach rakieta otrzymała nowy numer. Dotychczasowa praktyka pokazuje, że Korea Północna przyznaje je, kiedy do pocisku są wprowadzane jakieś istotne zmiany. Nie wiadomo jeszcze, czym Hwasong-15 różni się od Hwasong-14, poza wyraźnie wyższą wysokością, którą osiągnęła.
Ostatnia większa przeszkoda
Dlaczego w ogóle Korea Północna odpala swoje pociski w tak niecodzienny sposób? Po co strzela w gwiazdy zamiast naprawdę sprawdzić maksymalny zasięg?
Po pierwsze, reżim może chcieć uniknąć dalszego zaogniania relacji z Japonią, której terytorium znajduje się na trasie każdej rakiety, jaka miałaby zostać wystrzelona gdzieś na otwarty Pacyfik. Przeloty północnokoreańskich pocisków są odbierane w Tokio wyjątkowo źle. Po drugie, być może jeszcze ważniejsze, północnokoreańscy inżynierowie mogą w ten sposób dopracowywać ostatnią technologię konieczną do zbudowania pełnoprawnej rakiety międzykontynentalnej. Chodzi o tak zwany "Reentry Vehicle - RV", czyli "pojazd wchodzący w atmosferę". To określenie na głowicę termojądrową z dodatkowym wyposażeniem, pozwalającym jej przetrwać ostatnie minuty lotu i pozostać celną. Rakiety międzykontynentalne rozwijają znaczne prędkości rzędu 20-25 tysięcy km/h, wylatują w kosmos, a potem odłączony od nich RV musi ponownie wejść w atmosferę. Oznacza to konieczność zniesienia wielkich temperatur wywoływanych przez tarcie powietrza. To ten sam mechanizm, z którym muszą sobie radzić różne pojazdy kosmiczne. RV musi przy tym zachowywać precyzyjny kurs, aby trafić w swój cel. Za mała wytrzymałość i precyzja nawigowania może oznaczać rozpadnięcie się oraz spłonięcie na krawędzi atmosfery albo spadnięcie na Ziemię wiele kilometrów od celu. Nowoczesne rakiety międzykontynentalne USA czy Rosji mają móc trafić, po przeleceniu kilkunastu tysięcy kilometrów, z 50-procentowym prawdopodobieństwem w okrąg o promieniu 90-200 metrów (w zależności od typu). Osiągnięcie takiego efektu wymagało lat intensywnych testów i kolejnych generacji pocisków. Korea Północna musi też się tego nauczyć, zanim jej rakiety międzykontynentalne będą śmiertelnie groźne. Wystrzeliwane pionowo w kosmos pociski, których czubki spadają stosunkowo blisko Korei Północnej, dają dobrą okazję do testów. Na pewno łatwiej je obserwować niż gdyby spadały do Pacyfiku gdzieś w okolicy Hawajów.
Nic nie jest pewne
Zagadką pozostaje to, czy na szczycie testowanych rakiet znajduje się w ogóle jakiś RV. Wiedzą to najpewniej wojska Korei Południowej, Japonii i USA, które posiadają silne radary w okolicy północnokoreańskich eksperymentów. Nie dzielą się jednak tą wiedzą. Korea Północna może manipulować swoimi testami, aby wprowadzić w błąd obserwatorów. Najłatwiej może to robić przy pomocy ładunku rakiet. Na przykład Hwasong-14 mogła wznieść się na wysokość 2,8 tysiąca kilometrów z makietą głowicy ważącą pół tony. Podczas ostatniego testu makiety mogło nie być w ogóle, przez co rakieta była w stanie polecieć znacznie wyżej. Wystarczyło nadać jej nowy numer - 15 i już gotowe zamieszanie oraz wrażenie, że kolejne pociski są znacznie lepsze od poprzedników. Korea Północna w oświadczeniu po swoim najnowszym teście zapewniła, że Hwasong-15 może przenosić "superciężką" głowicę. Nie wiadomo jednak, co by to miało znaczyć. Większość współczesnych głowic waży mniej więcej tyle samo, do pół tony. Można ich umieścić na szczycie rakiety kilka, wówczas powstaje cięższy Multiple Reentry Vehicle - MRV. Dodatkowo mocarstwa posiadają technologię pozwalającą oddzielnie naprowadzać każdą z głowic. Wówczas ładunek rakiety nazywa się MIRV - Multiple Independently targetable Reentry Vehicle.
Nowa rzeczywistość
Według nieoficjalnych informacji dziennika "Washington Post" z sierpnia amerykański wywiad ma być przekonany, że Korea Północna zdołała już opracować technologię miniaturyzowania głowic, czyli zmniejszania ich na tyle, aby dało się je umieścić na czubku rakiety. Niewiadomą pozostaje, czy są na tyle lekkie, a ich pociski na tyle sprawne, aby obciążone mogły rzeczywiście mieć zasięg międzykontynentalny. Wielu amerykańskich ekspertów apeluje, aby przestać się łudzić i zacząć traktować Koreę Północną jako państwo dysponujące bronią jądrową i mogące jej użyć. Oznaczałoby to konieczność przejścia do odstraszania Pjongjangu na podobnej zasadzie, jak mocarstwa jądrowe odstraszają się od dekad: "ty nie zaatakujesz mnie, bo wiesz, że odwet byłby druzgoczący". - Nie musi nam się to podobać, ale będziemy musieli się nauczyć żyć z tym, że Korea Północna ma możliwość zaatakowania USA przy pomocy broni jądrowej - stwierdził Jeffrey Lewis, znany ekspert do spraw północnokoreańskiej broni strategicznej.
Natomiast jeśli Korea Północna może sięgnąć USA, to lecąc w drugą stronę może też sięgnąć Europy, choć ta wydaje się nie znajdować na liście jej priorytetowych celów.
Autor: Maciej Kucharczyk//kg / Źródło: tvn24.pl