Jeszcze wyżej i jeszcze dalej. Kim łamie kolejne granice


Korea Północna odpaliła kolejną rakietę dalekiego zasięgu. Według wstępnych informacji poleciała jeszcze wyżej i jeszcze dalej niż poprzednia, która wywołała duże zamieszanie w regionie Pacyfiku. Pentagon poinformował, że w reakcji na tę próbę dowódcy amerykańscy i południowokoreańscy przedyskutowali "możliwość reakcji militarnej".

Fakt przeprowadzenia testu potwierdziły armie amerykańska, południowokoreańska i japońska. Nie ma też wątpliwości, że to broń klasy międzykontynentalnej.

Pocisk miał spaść do morza w granicach wyłącznej strefy ekonomicznej Japonii. Około 167 kilometrów od wybrzeży wyspy Hokkaido.

Coraz wyżej i dalej

Co najważniejsze, według wstępnych informacji podawanych przez japońskie wojsko, rakieta pobiła dotychczasowe rekordy. Miała się wznieść na ponad trzy tysiące kilometrów, pokonać około tysiąca i lecieć przez 45 minut. To o dziesięć procent lepszy wynik w każdej kategorii w porównaniu do testu z 4 lipca.

"Pocisk osiągnął wysokość 3,7 tysiąca kilometrów i był bardziej zaawansowany technicznie niż poprzednia taka rakieta, którą Pjongjang przetestował na początku lipca" - podaje południowokoreańska agencja Yonhap, powołując się na biuro połączonych sztabów południowokoreańskiej armii.

Nie wiadomo, czy była tego samego typu, co wówczas, czyli Hwasong-14, ale wyniki wskazują na ciągły postęp Korei Północnej. Rakieta przetestowana 4 lipca teoretycznie mogłaby sięgnąć Alaski. Ta sprawdzana w piątek tym bardziej. Według amerykańskiego eksperta ds. broni rakietowej Davida Wrighta mogłaby teoretycznie sięgnąć nawet Los Angeles, Denver czy Chicago. Nie wiadomo tylko, czy byłaby w stanie zrobić to z głowicą jądrową.

Wyraźnie widoczne postępy potwierdzają informacje zawarte w ujawnionym w tym tygodniu przez amerykańskie gazety raporcie wywiadu wojskowego USA. Według niego Korea Północna ma dysponować rakietą międzykontynentalną zdolną dosięgnąć właściwego terytorium USA już w 2018 roku.

Pokazują USA, że się nie zatrzymają

Teoretyczna zdolność do uderzenia w Stany Zjednoczone głowicą jądrową da Korei Północnej potężny argument. Donald Trump zapewniał już, że "nie pozwoli" na to. Jednak jego kolejne ostre słowa pod adresem Pjongjangu nie mają żadnego wyraźnego skutku. Kolejne rakiety lecą coraz dalej.

Ekspert Instytutu Studiów Międzynarodowych Middlebury, amerykańskiego think tanku, Jeffrey Lewis powiedział agencji Reutera, że Pjongjang chciał tym razem pokazać światu, że jest w stanie zamaskować przygotowania do przeprowadzenia testu rakiety. Została ona wystrzelona w nocy (tuż przed północą czasu lokalnego, przed godz. 17 czasu polskiego) oraz z "nieoczekiwanego miejsca".

- Ma to dowieść, że nie jesteśmy w stanie zlokalizować pocisku, zanim go odpalą. Moim zdaniem Korea Północna chciała nam pokazać, że (...) będą mogli ukryć wystrzelenie, jeśli będą chcieli - dodał Lewis.

Rozmowa o "możliwości reakcji militarnej"

W reakcji na przeprowadzoną przez Koreę Północną udaną próbę dowódcy z USA i Korei Południowej przedyskutowali "możliwości reakcji militarnej".

Jak poinformował Pentagon, szef połączonych sztabów sił zbrojnych USA generał Joseph Dunford i dowódca amerykańskich sił w rejonie Pacyfiku admirał Harry Harris rozmawiali o tym z szefem połączonych sztabów Korei Południowej generałem Li Sun Dzinem.

"W trakcie rozmowy Dunford i Harris wyrazili nieodwołalne zaangażowanie na rzecz sojuszu amerykańsko-południowokoreańskiego" - podał rzecznik prasowy gen. Dunforda, dodając, że rozpatrywali oni także "możliwości reakcji militarnej".

Autor: mk/ja / Źródło: PAP, tvn24.pl