W weekend i poniedziałek w Bangkoku i innych częściach kraju tysiące młodych Tajlandczyków demonstrowały, domagając się rozwiązania parlamentu, ustąpienia rządu i przywrócenia pełnej demokracji.
Sobotnia demonstracja pod stołecznym Pomnikiem Demokracji, w której wzięło udział około 2,5 tysiąca osób, była największym zgromadzeniem politycznym od czasu wprowadzenia obostrzeń związanych z trwającą pandemią COVID-19 - oceniają tajlandzkie media. Ubrani na czarno protestujący, w większości studenci i uczniowie, domagali się powrotu do ideałów rewolucji z 1932 roku, w wyniku której w kraju zniesiono monarchię absolutną i wprowadzono ustrój demokratyczny.
Uczestnicy zgromadzeń domagali się, by zdominowany przez wojskowych rząd zaprzestał nękania obywateli korzystających z wolności wypowiedzi. Wzywali do rozwiązania parlamentu oraz zmiany konstytucji, która faworyzuje armię - najważniejszą siłę polityczną w Tajlandii. Na jej mocy to wojskowi mianują wszystkich członków 250-osobowego Senatu - wyższej izby tajlandzkiego parlamentu.
W niedzielę kolejne prodemokratyczne wiece zorganizowano w miastach Chiang Mai na północy kraju i Ubon Ratchathani na wschodzie, a w poniedziałek wieczorem grupa aktywistów protestowała pod siedzibą dowództwa sił zbrojnych w Bangkoku. W kolejnych dniach planowane są demonstracje na terenie uniwersyteckich kampusów. Policja ogłosiła, że do poniedziałku nikogo nie aresztowano, choć protestujący złamali przepisy ograniczające prawo do zgromadzeń.
Nowa generacja protestujących zachowuje się "dużo bardziej taktycznie i inteligentnie"
Komentatorzy oceniają, że gospodarcze skutki pandemii, które Tajlandczycy zaczynają już odczuwać, mogą spowodować nasilenie się protestów i stanowić poważne wyzwanie dla rządu, którym kieruje gen. Prayuth Chan-o-cha - przywódca przewrotu wojskowego z 2014 roku, który po wyborach w 2019 roku utrzymał władzę już jako cywilny premier. Przewiduje się, że gospodarka Tajlandii skurczy się w 2020 roku o 10 procent, co ma doprowadzić do dużego wzrostu bezrobocia.
Tajski aktywista prodemokratyczny i profesor na Uniwersytecie w Kioto, Pavin Chachavalpongpun, podkreślił w rozmowie z telewizją Al-Dżazira, że przewidywane problemy gospodarcze mogą popchnąć młodych do wymierzonego w rząd aktywizmu. Jak ocenił, jeśli rząd w satysfakcjonujący obywateli sposób nie rozwiąże kwestii pandemii i kryzysu gospodarczego, protesty będą przybierały na sile. Redaktor tygodnika "Nikkei Asian Review" Dominic Faulder ocenia, że nowa generacja protestujących zachowuje się "dużo bardziej taktycznie i inteligentnie", stosując znacznie bardziej wyrafinowane metody niż poprzednie pokolenia, dlatego duże zamieszki są mało prawdopodobne, a demonstranci nie staną się łatwym celem dla wojska na ulicach.
W Tajlandii od końca marca obowiązuje stan wyjątkowy wprowadzony w związku z pandemią COVID-19. Opozycja krytykuje jednak regulacje, które rząd wykorzystuje jej zdaniem do tłumienia krytyki. Trwające protesty to powrót aktywności prodemokratycznych ruchów studenckich sprzed początku pandemii, gdy młodzi masowo protestowali przeciwko rozwiązaniu przez sąd drugiej co do wielkości partii opozycyjnej.
Centrolewicowa Partia Nowej Przyszłości, znana też pod angielską nazwą Future Forward Party (FFP), stawiała sobie za cel odsunięcie od władzy wojskowego reżimu. W wyborach w 2019 roku zagłosowało na nią ponad 6 milionów osób. Zdaniem jej zwolenników FFP padła ofiarą politycznych rozgrywek z powodu krytyki wojska i niechętnemu stosunkowi jej liderów do monarchii, z którą generałowie pozostają w bliskim sojuszu.
Źródło: PAP