Setki osób wdarły się do rezydencji prezydenta Sri Lanki, Gotabayi Rajapaksy, w stołecznym Kolombo. Liderzy trwających protestów zapowiedzieli, że nie opuszczą budynku, dopóki prezydent i premier nie opuszczą swoich stanowisk. Powodem frustracji obywateli jest pogarszająca się sytuacja w kraju i ogromny kryzys gospodarczy - relacjonuje BBC, przytaczając wypowiedzi osób okupujących rezydencję prezydenta
W sobotę w Sri Lance protestujący wdarli się do rezydencji prezydenta Gotabayi Rajapaksy, a później podpalili dom premiera. Powodem frustracji obywateli jest pogarszająca się sytuacja w kraju i ogromny kryzys gospodarczy. Rząd Sri Lanki w maju ogłosił bankructwo. Sytuacja nieco się uspokoiła, gdy prezydent Gotabaya Rajapaksa i premier Ranil Wickremesinghe zapowiedzieli, że ustąpią z pełnionych urzędów.
"Spójrz na bogactwo tego miejsca"
Dzień po tym, gdy doszło do szturmu na prezydencką rezydencję, przyszły zobaczyć ją kolejne setki osób. BBC opisuje, że policja Sri Lanki i oddziały specjalne stały z boku i spokojnie obserwowały przebieg wydarzeń.
- Spójrz na bogactwo tego miejsca - powiedziała dziennikarzom kobieta, która przybyła tam z czwórką swoich dzieci. - Mieszkamy na wsi, nasz dom jest mały. Ten pałac należy do ludzi, został zbudowany za ich pieniądze - mówiła w rozmowie z reporterem BBC.
Gdy obywatele wędrowali z pokoju do pokoju, każdy chciał zachować ten moment na zdjęciu lub nagraniu. Robili sobie selfie przed biurkami i obrazami z drewna tekowego, a także w salonie - opisuje BBC. W niektórych częściach budynku porozrzucane zostały rozbite krzesła, potłuczone szkło z okien i garnki, które przypominały o wydarzeniach z soboty. Jednym z najpopularniejszych miejsc w rezydencji okazało się łóżko z baldachimem, na którym wylegiwała się grupa młodych mężczyzn.
"Wstydzimy się, że na niego głosowaliśmy"
- To dla mnie spełnienie marzeń, aby zobaczyć tego rodzaju pałac. Czekamy w długich kolejkach po naftę, paliwo i jedzenie, a Rajapaksowie prowadzili inne życie - powiedział z kolei Al Premawardene, który wyjaśniał, że pracuje w dziecięcym parku rozrywki w miejscowości Ganeamulla.
- Jest mi smutno. Człowiek, który został wybrany na prezydenta demokratycznie, musiał odejść w tak haniebny sposób. Teraz wstydzimy się, że na niego głosowaliśmy. Ludzie chcą, aby zwrócili pieniądze, które ukradli z kraju - tłumaczyła Nirosha Sudarshini Hutchinson, która do kompleksu weszła z dwiema nastoletnimi córkami.
Liderzy protestów już zapowiedzieli, że nie wyjdą z rezydencji prezydenta i premiera, dopóki nie opuszczą oni swoich stanowisk.
Źródło: BBC