Napisanie takiego tekstu nie jest łatwe, bo to przecież zaglądanie do tak zwanej rosyjskiej duszy. Ale im głębiej zaglądałem w rosyjską duszę okresu wojennego - którą, jak sądziłem, tak dobrze znam i rozumiem - w tym większą panikę wpadałem, bo docierało do mnie, że Rosjanie mają większość symptomów przedludobójczych. Zanim napisałem pierwszą literę tego artykułu, przez dwa dni paliłem więcej papierosów, chodziłem od ściany do ściany, jak w malignie wydzwaniałem do psychologów społecznych i bardziej doświadczonych ode mnie ekspertów od Rosji. Desperacko zamęczałem ich pytaniami: czy Rosjanie wiedzą o zbrodniach swojej armii, bardziej nienawidzą Ukraińców czy bardziej boją się władzy, wierzą propagandzie czy stosują mechanizm wyparcia? Najgorszy, bo najbardziej bezwzględny, był profesor Lech Nijakowski, specjalista od zagadnień ludobójstwa. Przerobił i napisał już tyle w temacie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości, że dla niego to, co robią Rosjanie, to nic nowego. Nie pierwszy, nie ostatni raz. A Amerykanie w Iraku? - pytał. A Syria wobec syryjskich powstańców, a Majowie w Gwatemali, a Czeczeni w Rosji, a dzisiejsi Ujgurzy w Chinach i Rohindża w Birmie? Dla niego to tylko kolejna opowieść o banalności zła. Kolejny odcinek kolejnego sezonu serialu, który zna dobrze. Ale nie dla mnie. Nie to miało być udziałem mojego pokolenia, a tym bardziej mojego regionu świata, który już to przerabiał. Bo przecież po II wojnie światowej miało być NEVER AGAIN. Nigdy więcej.