Była dziennikarka rosyjskiej telewizji Marina Owsiannikowa, która zasłynęła swym protestem przeciwko wojnie w Ukrainie na antenie stacji Pierwyj Kanał, została w czwartek uznana winną dyskredytowania sił zbrojnych Rosji we wpisach zamieszczanych w mediach społecznościowych.
- Dowody potwierdzają winę Owsiannikowej. Nie ma powodów, by wątpić w ich autentyczność - powiedział sędzia po krótkiej rozprawie. Sama Marina Owsiannikowa nazwała prowadzone wobec niej postępowanie "absurdalnym".
Dziennikarka została ukarana grzywną w wysokości 50 tysięcy rubli (około 3,8 tysiąca złotych).
Czytaj też: Marina Owsiannikowa twierdzi, że chce tylko "głosić prawdę". Dlaczego tak trudno jej zaufać
Pytania o protest na antenie rosyjskiej telewizji
O istnieniu Mariny Owsiannikowej światowe media dowiedziały się w połowie marca, kiedy w mediach społecznościowych pojawiło się nagranie z programu na żywo nadawanego w rosyjskiej telewizji Pierwyj Kanał. Za plecami prezenterki nieoczekiwanie pojawiła się kobieta, która trzymała plakat z napisem "no war" (nie dla wojny). Na transparencie napisano też: "Zatrzymać wojnę. Nie wierzcie propagandzie. Tutaj wszyscy kłamią".
Gest Owsiannikowej wywołał już wtedy duże emocje, a jej wystąpienie zostało odebrane niejednoznacznie. Ukraiński deputowany Roman Hryszczuk wątpił w spontaniczność jej zachowania i sugerował, że może to być "element zaplanowanej rosyjskiej propagandy skierowanej do Zachodu". Jednym z powodów - jego zdaniem - był napis na plakacie w języku angielskim, którym nie posługują się na co dzień ani Rosjanie, ani Ukraińcy.
Po jej demonstracyjnym występie, do którego doszło już po wprowadzeniu w Rosji surowych przepisów o "rozpowszechnianiu nieprawdziwej informacji o armii rosyjskiej" oczekiwano, że trafi co najmniej do aresztu lub w gorszym przypadku - do więzienia. Tak się jednak nie stało. Kobieta stanęła przed sądem, ale została jedynie ukarana grzywną w wysokości 30 tysięcy rubli.
Po swym proteście dziennikarka została zatrudniona przez niemieckie "Die Welt", z którym zakończyła współpracę po kilku miesiącach. Jak sama później informowała, "została zmuszona do powrotu do Rosji". "Niestety, to moja jedyna szansa na zobaczenie moich dzieci i wywarcie wpływu na ich przyszłość" - napisała.
Źródło: Reuters, dw.com, Radio Swoboda, tvn24.pl